Do spisu treści nr 3'96
  Kurier Polityczny
  Recenzujemy na gorąco!
Niedziela 22.XII'96
P
O
L
I
T
Y
C
Y


B
E
Z


P
O
G
L
Ą
D
Ó
W

Politycy bez poglądów
Czego się po nich spodziewać?

Porozmawiajmy dziś o takich, co w polityce robią kariery dzięki brakowi politycznych poglądów. Gatunek to wart przyjrzenia się, gdyż wiele zależy od tego, ilu i jakich ludzi tego typu wywiera wpływ na sprawy państwa. Miniony tydzień dał dobrą po temu sposobność. Conajmniej trzy razy ukazał w świetle reflektorów postać Stanisława Cioska, ujawniając w nim typowego przedstawiciela tego gatunku.

Raz były to dosłownie reflektory telewizyjne w programie Teresy Torańskiej Powtórka z PRL-u (TVP 1, 18 grudnia 1996, godz.18:30). A w przenośni - wywiady z 14 grudnia w Rzeczpospolitej (Dariusz Wilczak) i w Polityce (Marian Turski). Do rozmowy z Polityki nawiązujemy w refleksji nad stanem wojennym (ukaże się za tydzień). Tu zaś zajmiemy się wersją telewizyjną, co da też sposobność do uwag na temat dziennikarstwa politycznego w telewizji.
Ciosek telewizyjny różni się od gazetowych. Na niekorzyść. Ten z wywiadów gazetowych jest inteligentny i refleksyjny, a także efektowny retorycznie. Czasem ociera się o efekciarstwo - jak w poincie w Rzeczpospolitej, gdzie składa w jeden collage rozwód, przypaloną zupę i Opatrzność - ale nie to decyduje o stylu całości. Ciosek telewizyjny jest cały efekciarski. Skutkiem tego recenzent ma kłopot z oceną, czy to błąd ujęcia telewizyjnego, czy raczej zasługa. Polegałaby ona na wydobyciu tego, co zostało stonowane w rozmowach z gazet (może dzięki rzeczowości redaktorów, której zabrakło w nastawionej emocjonalnie wersji telewizyjnej).

Przypomnijmy, jak było w telewizji.

Kanapa, na której nasz ,,bohater'' został umieszczony z p. Torańską w celu konwersacji ma za tło jakąś stertę gratów, z rodzaju tych, jakie oglądamy czasem na podwórkach póki ich nie zabierze Zakład Oczyszczania Miasta. Może reporterka trafiła na moment przeprowadzki; ale po co kamera uporczywie się trzyma tego sztafażu, gdy miejsca w pokoju okazuje się dosyć? Graciarnia, symbol braku porządku, zdaje się wyrażać zamysł reżyserski. Chyba ten zamysł, a nie przypadek, każe przerywać każdy wątek i strzec się konkluzywności. Ma to zapewne imitować wartkość konwersacji, ale jest za tym może coś więcej. Mianowicie, doktryna dziennikarska, że nie wolno widza zrażać logicznym wywodem, bo jego inteligencja i koncentracja są tak ograniczone, że zniechęcony wyłączy telewizor.

Siłą tej doktryny jest to, że jest w niej jakaś racja: istotnie, sporo jest takich odbiorców. Powiedzmy - mało rozgarniętych. Ale, uwaga na błędne koło! Traktując z takim uważaniem słabości widza, przez to samo je powiększamy, co zmusi do kolejnego obniżenia poziomu. Prawda, jest to problem, jak pogodzić racje edukacyjne z komercyjnymi. Ale próbując je godzić nie ignorujmy faktu, że istnieją odbiorcy inteligentni; a także tacy, co mogą się rozwinąć dzięki telewizji, która nie będzie obniżać poziomu aż tak gorliwie.

Obraz Stanisława Cioska wyłaniający się za sprawą zastosowanej receptury nie jest może odrażający, ale daleko mu do tego, by wzbudzać respekt czy zaufanie. Wygląda on na kogoś obdarzonego naturą korka, który zawsze wskoczy na grzbiet fali. Nie wymagamy od nikogo, by szedł dobrowolnie na dno, ale od polityka oczekujemy, że będzie on próbował kształtować falę, a nie tylko poddawać się jej zręcznie, a choćby i wdzięcznie.

Wzruszająca jest, na przykład, opowieść, jak to młody Stanisław Ciosek na naradzie najwyższego szczebla wygłosił zastrzeżenia przeciw zjednoczeniu organizacji młodzieżowych; niosło ono - jak wiemy - umasowienie indoktrynacji ideologicznej. Decydenci, wysłuchawszy tych zastrzeżeń, postanowili jednak dokonać zjednoczenia, a tow. Cioska postawili na czele zjednoczonej organizacji. I tak, fala się wzniosła, a on razem z nią. Pani Torańska nie zająknęła się nawet z pytaniem, dlaczego ów towarzysz się zgodził, a on nie czuł potrzeby podjęcia tego tematu. Po prostu, lekko sobie nad nim przeskoczył.

Z zagraconego mieszkania przenosimy się do przestronnych wnętrz gmachu byłego KC PZPR. Ponieważ tam tow. Ciosek spędzał ważne chwile swego życia, wybór scenerii dobrze się tłumaczy. Ale konceptowi scenograficznemu zabrakło politycznego.

Przecież ten fakt, że w gmachu byłego KC PZPR mieści się obecnie GIEŁDA, nienawidzona i pogardzana przez komunistów, ma wymowę historycznego symbolu. Wieszcz socjalizmu Julian Tuwim modlił się namiętnie ,,bankierstwo rozpędź i spraw Panie, by pieniądz w pieniądz nie porastał''. I Pan na czas jakiś wysłuchał prośby, zabrakło pieniądza i zaciągnięto długi u kapitalistów. Ale ta Opatrzność działała przez ludzi, którzy panowali z tego gmachu, nie bez udziału Stanisława Cioska. A teraz, w tymże gmachu pleni się bankierstwo, owo najobrzydliwsze ,,pieniądza w pieniądz porastanie''. Co na to Stanisław Ciosek? Czy ma na to jakiś pogląd?

Może to pytanie nie przyszło Pani Torańskiej do głowy. A jeśli przyszło, to zostało uchylone jako za trudne dla widza, a może zbyt prozaiczne. Zamiast tej prozy toczy się między dwojgiem podniosła rozmowa o kapłaństwie. Posterował w tym kierunku on, zaś ona pilnie podąża. Przypomniał o tym, jak to u Prusa w Faraonie młodego władcę wtajemniczali w politykę kapłani. I on właśnie, w tym gmachu (prosi się powiedzieć ,,byłej świątyni'') otrzymał od starszych towarzyszy gruntowne wtajemniczenie w polityczne arkana. I dlatego - podsumowuje bez fałszywej skromności - czuje się dobrze przygotowany do profesji polityka.

Weźmy to oświadczenie za dobrą monetę. Istotnie, Stanisław Ciosek wykazał polityczny rozsądek, inteligencję i zręczność, choćby jako negocjator przy Okrągłym stole. Sam fenomen tego stołu nie byłby chyba możliwy gdyby nie był tak znaczący w PZPR ten właśnie rodzaj polityków. Nazywało się ich pragmatykami. Gdyby przez lata 70-te i 80-te zamiast ich pragmatyzmu utrzymał się etos pryncypialności Gomułki, historia potoczyłaby się mniej pomyślnie. Komunizm by upadł, bo nie był już zdolny do życia, ale w jego miejsce mogłaby przyjść anarchia polityczna i nieodwracalna ruina ekonomiczna.

Pragmatycy są przeciwieństwem pryncypialistów. Skrajni pryncypialiści - to dogmatycy (był to w swoim czasie termin bardzo nośny). Potrzebna jest jeszcze nazwa dla tej skrajnej odmiany pragmatyków, co nie tylko są wolni od pryncypialności, lecz wolni od jakichkolwiek poglądów politycznych (poza tym, jak rozgrywać własną karierę). Można ich nazwać politykami apolitycznymi.

Tę kategorię doskonale reprezentuje ten Stanisław Ciosek, który się wyłania z telewizyjnej rozmowy. On nie został - wyznaje - członkiem partii dlatego, że akceptował jej zasady. Został dlatego, że jako student aktywnie ulepszał życie studenckie, a takich aktywnych partia wyławiała i zapraszała do swych szeregów. Wygląda z jego relacji na to, że nie czuł się podmiotem decyzji, który mógłby zaproszenia nie przyjąć. Cechował go też, jak wyznaje - tym razem w rozmowie Polityki - brak poglądów w sprawach ekonomicznych i to już wtedy, gdy był blisko wierzchołków władzy. Mianowicie, na pytanie redaktora, czy wierzył, że w stanie wojennym, pod osłoną wojska możliwe by były reformy gospodarcze, odpowiada: Ależ panowie, czy mieliśmy wówczas rozwinięte pojęcie i zrozumienie rynku jako warunku reformy gospodarczej? Nie mieliśmy wyobraźni.

Jest to skromność rozbrajająca. Potrafi ją docenić niżej podpisany dzięki pewnemu własnemu doświadczeniu. Gdy za wczesnego Gierka można było po raz pierwszy wyjechać prywatnie za granicę, za jedne 150 dolarów zakupione w banku, to udałem się nie gdzie indziej lecz do Londynu. A w Londynie na poczesnym miejscu w marszrucie turystycznej znalazła się siedziba Giełdy. Tam obejrzałem filmy instruktażowe, próbowałem się rozeznać, co dzieje się na giełdowym parkiecie, przywiozłem do kraju darmowe broszury. Nie byłem politykiem. Próbowałem tylko być jako tako rozgarniętym obywatelem.
Ale ten poziom świadomości politycznej był - jak się okazuje - poza zasięgiem możliwości S.C. i jego towarzyszy na szczytach ówczesnej władzy. Czy brakło im do tego inteligencji? Na pewno nie! Brakło zainteresowania dla mechanizmów życia politycznego, które definiowałoby się inaczej niż w kategoriach osobistej kariery. W rezultacie, zabrakło poglądów.

Uznawszy dobroczynne skutki tego, że politycy apolityczni nie mieli poglądów komunistycznych, trzeba jednak w tej apolityczności dostrzec omen ostrzegawczy. Są powody, by się obawiać, że zabraknie im poglądu i na to, czy Polska ma należeć do Europy, czy do rosyjskiej strefy wpływów. Teraz optują za Europą, bo to jest ta fala, na którą trzeba jak korek wskoczyć, by bujać wysoko na szczeblach władzy.

Niech jednak Rosja wzmocni się dostatecznie na to, by od jej poparcia zależały ich kariery, a wtedy korki zaczną się unosić na zupełnie innej fali. Płynie stąd wniosek raczej smutny, że dopóki tacy ludzie będą decydować o kierunkach polskiej polityki, to będzie w interesie naszego kraju niemoc Rosji. To przykre życzyć źle innemu narodowi, przykro nie mieć w nim partnera do korzystnej wpółpracy. Ale jest to mniejsze zło niż ,,powtórka z PRL-u'' - jak nazywa się recenzowany program. Niech ta nazwa będzie impulsem do rozsądnej czujności.

W.Marc.

Prosimy o wypowiedzi na adres: kp-uw@www.pip.com.pl

Do początku strony