Do spisu treści nr 3'96

Kurier Polityczny
Październik - Listopad - Grudzień 1996


1 grudnia 1996

Z kim się zadawać?


Ten kolokwialny zwrot tytułowy wyraża w codziennej polszczyźnie problem, dla którego brak określenia w polskim słowniku politycznym. Trzeba więc dopiero dopracowywać się pojęć pomocnych w podejmowaniu właściwych decyzji. Decyzji, czy ma się współdziałać dla jakiejś sprawy nadrzędnej z kimś, kto jest w innych sprawach przeciwnikiem. Amerykanie mają maksymę: If you can't beat them, join them. ,,Jeśli nie możesz ich pobić, przyłącz się do nich''. A co zrobić, jeśli pobić by się przeciwnika dało, ale jego siły są konieczne w realizacji państwowej racji stanu? Jak nazwać cechę, która skłania do takiego łączenie sił? Jak nazwać cechę jej przeciwną? Nie wymyślamy tu wprawdzie nazw, ale zwracamy uwagę na rzeczy, które będą w takiej refleksji pomocne.


Chodzi o dwie rzeczy.

Po pierwsze, o to, czy przyjąć ten rzymski aksjomat, że dobro Rzeczy Pospolitej jest najwyższym prawem - Salus Rei Publicae suprema lex.

Jeśli najwyższym, to musi przed nim ustąpić nawet ten kodeks honorowy, który każe ludziom przyzwoitym unikać niewłaściwego towarzystwa. Na czym polega przyzwoitość i nieprzyzwoitość, to sobie każdy po swojemu definiuje. To jednak jak definiuje, nie będzie miało większego znaczenia, jeśli się zgodzić, że od owych osobistych wartości honorowych ważniejsze jest dobro wspólnego państwa.
Tej sprawie poświęcamy felieton pod tym samym tytułem.

Po drugie, chodzi o to, by do oceny potencjalnych partnerów zaprząc umiejętność chłodnej analizy faktów. A więc konkretnie. Jeśli szukam partnerów do budowania gospodarki rynkowej, to pytam, jakie są danego kandydata interesy i kompetencje. Odpowiedzi zaś szukam nie tyle w jego deklaracjach, bo te u polityków mogą być demagogiczne, lecz wedle ewangelicznej maksymy z uczynków ich poznacie ich.

* * *

Chcę tu przywołać na pamięć kilka dobrych uczynków gospodarczych dokonanych przez ten obóz, który mieni sie być lewicowym. A więc już z definicji niejako zobowiązanym do psucia gospodarki.
Por. esej o niereformowalności socjalizmu.

Zdaję sobie sprawę, iż naruszam tabu obowiązujące nawet w pewnych kręgach Unii Wolności, że od obozu wywodzącego się z establishmentu PRL nie może wyjść nic dobrego. Tak myśli pewna liczba ludzi.

Nie potrafi jednak myśleć w ten sposób niżej podpisany. Nie potrafi zaś dlatego, że od lat dwudziestu spodziewał się doczekać za swego życia upadku socjalizmu. Spodziewał się, gdyż obserwował kolejne etapy zanikania socjalizmu. Dokonywały się one z jednej strony pod presją społeczną, z drugiej zaś dzięki ustępowaniu ideologii przed realiami ekonomicznymi. Autorami tych ustępstw byli ludzie, którzy się przyczynili do uformowania obozu zwącego się dzisiaj SLD.

Trzeba więc uważnie badać, ile w tych ludziach jest lewicowości, którą na nich wymusza ich oficjalna frazeologia, ile zaś realnego interesu w budowaniu gospodarki wolnorynkowej. Oto, przykładowo, kolejne etapy odchodzenia od socjalizmu.

Początkiem był Październik 1956. Nie tylko w warstwie politycznej; także w ekonomicznej, jak wstrzymanie kolektywizacji wsi. Albo ten fakt drobny lecz znamienny, że zwalnianym UB-kom ułatwiano zakładanie prywatnych firm.

O następnym etapie milczą rozprawy historyczne, lecz winien on zająć miejsce poczesne: to genialna idea exportu wewnętrznego, obleczona w ciało "Pewexu" pod koniec lat 50-tych. Był to znak, że zaczyna się odróżniać pieniądz, tj, dolar, od nie-pieniądza tj. socjalistycznej złotówki. Wprawdzie towarzysze radzieccy już wcześniej stworzyli sklepy dewizowe, ale tylko ,,dla innostranców'' (jak ten na Arbacie, uwieczniony w "Mistrzu i Małgorzacie" przez Bułhakowa). Urokiem polskiej drogi do (czytaj OD) socjalizmu było danie własnym obywatelem przywileju operowania realnym pieniądzem. A więc czymś, czemu odmawiała realności ,,jedynie naukowa'' ekonomia polityczna socjalizmu.

O kolejnym ważnym zdarzeniu wiedzą nieliczni. Kto otworzy obecny Kodeks Handlowy, ujrzy datę, od której jest on obowiązującym aktem prawnym: 27 czerwca 1934. Co to ma znaczyć? Więc nie uchwalono go po roku 1989? Jeśli nie wtedy, czy to znaczy, że obowiązywał przez cały czas PRL? Istotnie, ten typowo kapitalistyczny akt prawny, dotyczący spółek handlowych (akcyjnych etc.) obowiązywał przez cały czas PRL, najpierw dlatego, że nie zabrano się do jego unieważnienia, a od roku 1964 dlatego, że wtedy potwierdzono go za pomocą zręcznej procedury prawnej. Stąd ważność tej daty w procesie odchodzenia od socjalizmu. Wprawdzie zrazu mało bylo sposobności, żeby robić z KH użytek. Ale to, że był już gotowy, miało istotne znaczenie dla tempa transformacji gospodarczej w Polsce.

Wróćmy do przesławnych Gierkowskich długów. Odszedł Gierek, a z tym spadkiem po nim coś trzeba było zrobić, przecież było tego prawie po tysiąc dolarów na głowę Polaka, z niemowlętami włącznie. W miarę posuwania się w latach 80-tych, przybywało w naszej prasie artykułów o dwóch mądrych i szlachetnych instytucjach, którym na imię "Międzynarodowy Fundusz Walutowy" oraz "Bank Światowy". W nich była nadzieja, że nie zginie Polska, choć coraz mniej nadziei, że nie zginie socjalizm.

Instytucje te mają bowiem zwyczaj pomagania tylko tym krajom, które się podejmują uzdrowić swą gospodarkę. Od jakiej choroby? Nie było już wątpliwości, że chodzi o chorobę mającą ognisko w principiach Marksa i Lenina.

Przyszedł wreszcie dzień 1 stycznia 1989. Nie zgadzam się z Joanną Szczepkowską, że socjalizm skończył się w pół roku później, 4-go czerwca. Skończył się dokładnie w noc sylwestrową zaczynającą ten rok, ponieważ od północy obowiązywała ustawa uchwalona 23 grudnia 1988, która odmieniła kraj.

Stanowi ona, że podejmowanie i prowadzenie działalności gospodarczej jest wolne i dozwolone każdemu na równych prawach.(Art. 1) Definiuje ona działalność gospodarczą jako taką, która jest prowadzona na własny rachunek prowadzącego ją podmiotu, oraz dopuszcza jako podmioty wszystkie osoby fizyczne i prawne. (Art.2) Zrównuje też podmioty gospodarcze w prawach i obowiązkach. (Art.7).
Nareszcie MFW i Bank Światowy mogły rozmawiać z Polakami jak z dorosłymi ludźmi.

Do tych zdarzeń nawiązuje wypowiedź Leszka Balcerowicza będąca głosem w dyskusji na temat liberalizmu na łamach "Rzeczpospolitej" (dodatek "+Plus - Minus", 23-24 listopada 1996). Na pytanie redaktora Jana Bazylego Lipszyca, kiedy w minionych latach było więcej, a kiedy mniej liberalizmu, Przewodniczący UW odpowiada.

Nie ma jednolitej tendencji. Na przełomie 1989-1990 nastąpiło zasadnicze rozszerzenie tych swobód, usuwane były ograniczenia ustanowione przez państwo. Trzeba też przypomnieć, że pewne ważne kroki zostały zrobione rok wcześniej.
Tak więc historia dochodzenia do prawdziwej gospodarki ma dwa wątki. Najpierw były próby reformowania socjalizmu z pozycji socjalizmu, które musiały doprowadzić do jego upadku. Potem było budowanie nowej rzeczywistości gospodarczej przez nowych ludzi, których w symbolicznym skrócie reprezentuje nazwisko "Balcerowicz".

Tak się paradoksalnie składa, że po paru latach rządzenia przez nowych ludzi wrócił do władzy ten obóz, którzy najpierw montował socjalizm, a potem go demontował, nawet jeśli niechcący. Czynił to np. przez rokowania z Bankiem światowym, czy przez ustawę z 1-go stycznia 1989. I oto nasuwa się pytanie z naszego tytułu. Czy wolno się z nimi zadawać przyzwoitym ludziom, to jest tym, którzy się nigdy nie zgłaszali na ochotnika do budowy socjalizmu?

Czy ci nowi mają tych nowo-starych kategorycznie odrzucać jako partnerów w budowaniu gospodarki? Odrzucać dlatego, że kiedyś wyznawali ustami doktrynę socjalizmu? Czy też może dopuścić myśl o współpracy, dopuścić z tego względu, że ostatecznie od tej doktryny odstąpilili?

Druga odpowiedź jest tą, na którą się zdecydował zmarły przed paru tygodniami Andrzej Bączkowski, wybitny działacz "Solidarności", który jako jedyny z kręgów opozycji zgodził się być ministrem (pracy i spraw socjalnych) w rządzie koalicyjnym SLD i PSL. Zdecydował się w przekonaniu, że kolosalne dzieło reformy systemu ubezpieczeń, od którego zawisła przyszłość gospodarcza Polski, nie da się zrealizować za pomocą tylko przemówień programowych. Że trzeba się włączyć z tymi siłami, jakimi się samemu dysponuje. Konieczne jest przekonywanie do swych racji w toku podejmowania konkretnych decyzji. To jednak wymaga wejścia do grona decydentów - także i wtedy, gdy nie można się w nim znaleźć z tytułu wygranych wyborów.

Ci, co od partnerów politycznych wymagają zacnej genealogii opowiadają się po tej stronie, którą w "Panu Tadeuszu" (księga I) reprezentuje Sędzia. Przygania on ziomkom, którzy zaprzestali pytać, na ile szlachetne jest pochodzenie tych, z którymi się zadają. Oto ich minimalistyczna reguła.

Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi?
Z kim on żył, co porabiał? każdy gdzie chce wchodzi.
Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy.

Czy jednak nie należy poprzestać na tym mniejszym wymaganiu, które gani Sędzia jako małoduszne: byle nie szpieg (obcego rządu) i byle nie w nędzy? To drugie znaczy tyle, że sprawy ekonomiczne kraju stawia się na pierwszym miejscu - jak w haśle wyborczym UW: gospodarka przede wszystkim!

Kto ma rację? "Kurier" stanowi forum dla szukania odpowiedzi.
Zachęcamy do wypowiedzi na adres: kp-uw@saxon.pip.com.pl .

W.Marc.


Do początku strony