Do spisu treści nr 1'97


Kurier Polityczny

Styczeń 1997

Człowiek roztropny nawet z głupstwa może wyciągnąć korzyści. Oto kursuje niezbyt inteligentne porównanie Internetu do globalnej wioski. Skoro tak się mawia, weźmy stąd asumpt do pokazania, że sprawa ma się odwrotnie. Dobrą do tego okazją jest międzynarodowa konferencja ,,Polityka w Internecie'' mająca się odbyć w Monachium w lutym 1997 staraniem ,,Akademii Trzeciego Tysiąclecia''. Doniesienie o tym zdarzeniu łączy się tu z refleksją nad politycznymi aspektami Internetu.

Witold Marciszewski

Globalny Hyde Park

Demokratyzm Internetu

Skąd wziął się zwrot ,,globalna wioska''? Na początku lat 60tych puścił go w obieg Marshall McLuhan, idol ignorantów pozorujących znawstwo komunikacji elektronicznej. Użył go w odniesieniu do radia i telewizji, kiedy o Internecie jeszcze się nie śniło nawet w Pentagonie (co ma do tego Pentagon, zobaczymy dalej). Ostatecznie, można powiedzieć, że dzięki mediom elektronicznym każdemu, jak we wsi, jest blisko do każdego, a okienko telewizji podobne jest oknu wiejskiej chaty, przez które da się zobaczyć, co porabiają sąsiedzi.

Na tym kończą się podobieństwa, a zaczynają różnice między wioską i telewizją. Ale nie o tym mamy mówić, lecz o Internecie. Tutaj metafora McLuhana stawia sprawę na głowie. Cóż to bowiem jest wioska z informatycznego punktu widzenia? Jest to, po pierwsze, miejsce, które ma mniejszy niż miasto dopływ informacji z zewnątrz. A po drugie, wewnątrz tradycyjnej wioski panuje swoisty monopol informacyjny.

Pierwsze ma przyczynę w usytuowaniu przestrzennym, a czasem i w niechęci mieszkańców do wychylania się w szerszy świat. Drugie polega na tym, że we wsi tylko nieliczne autorytety mają uprawnienia - by tak rzec - informacyjne, to znaczy prawo wyrokowania, jak się rzeczy mają lub mieć powinny. Jest to, na przykład, pleban w skali parafii, a w skali rodziny ojciec, nie przypadkiem nazywany jej głową; tylko ona jest organem myślenia i wiedzenia.

W jednym i w drugim społeczność internetowa jest odwrotnością wiejskiej. W Internecie potencjalny dopływ informacji zewsząd do każdego jest tak kolosalny, że tworzy to nową jakość, nieznaną dotąd w dziejach komunikacji. Wewnątrz zaś tej społeczności panuje demokracja tak radykalna, że aż trąci anarchią. Każdy może puścić w obieg swój artykuł czy nowelę nie oglądając się na recenzentów i redaktorów, może opowiedzieć swój życiorys, podzielić się poglądami i plotkami, pokazać zdjęcie swego psa itd. Nie ma tu żadnego centrum, w którym można by umieścić organ dopuszczający informacje do obiegu, czy udzielający licencji na ich nadawanie.

Tak więc, to dostępne każdemu otwarcie się na cały glob jest przeciwieństwem zamknięcia informacyjnego społeczności wiejskich. Jeśli już szukać metafor to trzeba raczej mówić o globalnym Hyde Parku - tym przysłowiowym miejscu w Londynie, gdzie każdy może wejść na podium i mówić, co dusza zapragnie do tych, co zechcą go słuchać.

Technicznym wspólczynnikiem tej demokracji typu Hyde Park stały się pewne militarne koncepcje Pentagonu z końca lat 60tych. W Departamencie Obrony ukończono wtedy prace nad systemem łączności komputerowej, który byłby siecią maksymalnie odporną na fizyczne ciosy przeciwnika. Chodziło o to, żeby trafienie pociskiem w centrum dowodzenia, choćby to był nawet Pentagon, nie przerywało obiegu informacji. Tego rodzaju sieć nie miała centrum. Pracowała na tej zasadzie, że program sterujący transmisją danych znajdował się w każdym komputerze sieci; a tak potrafił się dogadać z programami w pozostałych komputerach, by posłać komunikat najbardziej dostępną i dogodną drogą. Do tej rodziny programów należy obecnie ów tajemniczy HTTP, który przywołujemy chcąc skorzystać z multimedialnego globalnego hipertekstu o nazwie WWW.

Tak więc, wśród pożytków zimnej wojny jest i ten, który nazwano Internetem. Pentagon wkrótce udostępnił swój wynalazek światu akademickiemu. To postępowanie, choć odwrotne do pojęcia bezpieczeństwa przyjętego w bloku wschodnim, też się przyczyniło do wygrania przez Zachód zimnej wojny. Siła bowiem militarna państwa zależy w sposób istotny od jego potencjału intelektualnego. Internet zaś wydatnie zwiększył ten potencjał po stronie amerykańskiej.

Każdy więc - jak powiedziano - może stać się nadawcą informacji adresowanej do całej społeczności Internetu. Każdy - to znaczy ten, kto ma wyposażenie kosztujące trzy średnie pensje Polaka. Już na tej klasy sprzęcie może funkcjonować program czyniący zeń ,,nadajnik'' internetowy czyli, mówiąc bardziej technicznie, stronę WWW. Nie jest to jeszcze demokracja powszechna, przypomina raczej ten etap, kiedy prawo głosowania - wedle zasady cenzusu majątkowego - miał już średnio zamożny mieszczanin, a nie miał go jeszcze biedny wyrobnik. Ale na pewno nie jest to ustrój informacyjnej oligarchii.

Przeciwnie, zachodzi głęboki związek Internetu z demokracją, Amerykanie ukuli z związku z tym nowe pojęcie: DEMOKRACJA ELEKTRONICZNA (E-democracy). Odbiciem tego nowego stanu rzeczy jest działalność instytucji, której poświęcamy dalej osobny opis.

Akademia 3000 i Konferencja ,,Internet a Polityka''

Tematyką politycznej roli mediów elektronicznych, w szczególności Internetu, zajmuje się intensywnie instytucja utworzona w 1993 w Monachium przy wydawnictwie Burda. Osobą szczególnie dla tej instytucji zasłużoną jest pani Christa Maar, obecna jej przewodnicząca, przez lata naczelny redaktor tego wydawnictwa.

Jest to ,,Akademia Trzeciego Tysiąclecia'' (Akademie zum dritten Jahrtausend), którą nazywać będziemy w skrócie ,,Akademia 3000''. Grupuje ona naukowców i ekspertów z dziedzin związanych z komunikacją elektroniczną. W dniach 19-21 lutego w Monachium odbędzie się organizowana przez nią międzynarodowa konferencja na temat ,,Internet a Polityka''.

Jej planowany przebieg i przygotowania są tyleż demokratyczne, co elektroniczne. Już teraz funkcjonuje dyskusyjne forum elektroniczne, w którym każdy może się wypowiadać na tematy projektowane w programie konferencji, ustosunkowując się do tez referentów i wypowiedzi przedmówców. Żeby się tam znaleźć, najlepiej zacząć od strony głównej Akademii 3000, adresując jak następuje: http://www.akademie3000.de/ Stąd prowadzą rozgałęzienia do owego forum i w inne ciekawe miejsca.

Konferencję otworzą powitaniami znany wydawca patronujący Akademii 3000 Herbert Burda oraz premier Bawarii Edmund Stoiber. Po tym nastąpią wprowadzenia merytoryczne o największym, jak na sesję otwierającą przystało, ciężarze gatunkowym.

Po premierze Landu zabierze głos Claus Leggewie z Uniwersytetu Nowego Yorku, porównując zaczynającą się erę informatyczną do złotego wieku Aten, kiedy to na agorze każdy inteligentny obywatel mógł się spotkać z sobie podobnymi i wspólnie poszukiwać mądrości. Potem Lawrence Grossman z internetowej firmy nowojorskiej będzie mówić o tym, jak media elektroniczne zacieśniają stosunki między obywatelem i państwem. Zapewne z baczną uwagą spotka się głos Martina Bangemanna, członka Komisji Unii Europejskiej, na temat: Demokracja elektroniczna jako klucz do podjęcia przez Europę wyzwań przyszłości; mówca przedstawi związane z tym problemem projekty Unii Europejskiej.

Jako następni prelegenci występować będą badacze reprezentujący nauki polityczne, prawo, historię, filozofię, teorię mediów. Będą także zabierać głos dziennikarze oraz przedstawiciele wielkich firm komputerowych, w tym Suna i Microsoftu. Swój punkt widzenia przedstawią politycy, a kierownicy eksperymentalnych projektów amerykańskich, podzielą się doświadczeniami z rozwijania demokracji lokalnej środkami Internetu.

Czytelnik prasy polskiej, straszony co i raz zagrożeniami jakie ma nieść Internet, to znów karmiony moralistyką na temat bezduszności komputerów, może czuć się zaskoczony tym internetowym optymizmem Amerykanów, Niemców i innych zachodnich nacji. Żeby się z tym fenomenem nieco oswoić, nie zawadzi kilka refleksji na temat sercu Polaków bliski - istoty demokracji.

Internetowość przyszłej demokracji

Demokracja = konkurencja + dialog. Znak ,,+'' jest umownym skrótem relacji bogatszej niż dodawanie. Dodają się tutaj nie człony wzajem niezależne, lecz najściślej powiązane. Konkurencja polityczna jest zabieganiem o umysły dokonującym się przez dialog -- ten prowadzony z obywatelami i ten toczony z konkurentami w obecności obywateli jako arbitrów.

Internet stanowi w tym równaniu nowy współczynnik, który będzie oddziaływał coraz silniej. Wyjdźmy od konkretnego przykładu. Powstały w sierpniu 1996 miesięcznik internetowy ,,Kurier Polityczny'' dorobił się ponad 1000 czytelników każdego miesiąca. Jest symptomatyczne, że połowa z nich rekrutuje się z polonii w krajach najbardziej zaawansowanych w Internecie.

Tak więc, czytelnictwo internetowe będzie wzrastać i u nas w miarę upowszechniania Internetu. To ważny element kalkulacji politycznych. Jeśli periodyk polityczny w Internecie będzie mógł liczyć na, powiedzmy, 100 000 czytelników, to w walce wyborczej będzie to liczba zdolna przesądzić o pokonaniu progu obecności w parlamencie. Albo o tym, kto zostanie prezydentem. Zarazem, efektywnośc demokracji wzrośnie dzięki elektronicznemu forum dla spotkań polityków z obywatelami.

Skoro demokracja implikuje maksymalną równość startu, także w grze sił politycznych, to Internet stanowi kolejny krok ku tej idealnej granicy. Gra polityczna polega na pozyskiwaniu zwolenników dla idei, programów, osób. Było to zawsze przedsięwzięcie kosztowne, czy to wtedy, gdy polegało na pozyskiwaniu zwolenników, czy na zakupie wpływowego dziennika lub radiostacji.

Obecnie - za cenę, powiedzmy, trzech średnich pensji - chcąc pozyskiwać ludzi dla jakiejś idei możemy się wyposażyć w coś w rodzaju nadajnika. Teoretycznie, da się już wtedy przemawiać do społeczności internetowej. Teoretycznie... Bo w praktyce wyłania się problem konkurentów, którzy wszelkimi sposobami próbują dialogu z tą samą publicznością. Dla nich wejście w Internet jest równie łatwe jak dla nas, a więc pojawi się ich irytująco wielu. Jak przebić ich głosy naszym głosem?

To zaledwie cząstka problemu. Nie łudźmy się, że czytelnicy będą się rzucać od rana na tematy polityczne i ślęczeć przed ekranem na rozważaniu konkurencyjnych opcji. Bedą mieli w Internecie do wyboru i sonety Szekspira i gigantyczne serwisy sportowe, a także wspaniałe muzea malarstwa, dzieła muzyki i filmu, nie mówiąc o wirtualnej rozpuście w lokalikach Ansterdamu (przewodnik po Amsterdamie juz teraz służy adresami). A my tu zagajamy do obywateli o prawach człowieka, albo jak lewica ma się do prawicy.

Wracamy więc do pytania: jak od tego przykładowego tysiąca czytelników ,,Kuriera Politycznego'' przejść do upragnionych stu tysięcy - w miarę postępów Internetu w naszym kraju?

Jak zawsze, czynnikiem nie do zbagatelizowania będą pieniądze. Ale tym razem rzecz nie sprowadzi się do starej anegdoty, że prowadzenie wojny wymaga trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i - po trzecie - pieniędzy. Pieniądze są konieczne, ale nie tak wielkie, jak w innych poczynaniach. Na pierwszym miejscu będą wielkie umiejętności, przewyższające to wszystko, czego dotąd wymagało pisarstwo i edytorstwo polityczne.

No bo skoro są to multimedia, to trzeba umiejetności wypowiadania się za pomocą wszystkich zaangażowanych mediów: pisma, grafiki, koloru, dźwięku, ruchu, melodii.

A dalej ... Do tej pory wypowiedź operowała tekstem. Teraz - hipertekstem. Co to znaczy? Znaczy to, że wartość informacji czy siła argumentu zależy nie tylko od tekstu, który dany autor sam wyprodukował. Zależy i od tego, jak umie on wprząc do swej argumentacji inne teksty, odnajdywane w różnych internetowych miejscach. Takie wprzęgnięcie polega na tym, że w zamierzonym miejscu autor wpisuje formułkę (dla czytelnika niewidzialną) mającą cechy zaklęcia, które puszcza w ruch czarodziejski dywan - o ile czytelnik (kierując strzałkę w odpowiedni punkt tekstu) wyrazi wolę takiej podróży. Dywan przenosi go do odległego komputera, np. tego, który w Białym Domu przechowuje przemówienia Clintona. Jeśli mówca powołał się, powiedzmy na konstytucję USA, to z tekstu jego przemówienia będziemy mogli się przenieść do elektronicznego tekstu konstytucji, np. w Bibliotece Kongresu.

Zbiór tak powiązanych tekstów nazywa się hipertekstem, a owe przełączniki nazywamy z angielska linkami. Hipertekst jest środkiem wypowiedzi, którego trzeba uczyć się od nowa i to narazie samemu, bez nauczycieli. Do tego dochodzi trenowanie zaawansowanych programów służących nie tylko do redakcji tekstu lecz i do jego konwersji, kodowania, transmisji itp.

Kolejne kroki w przebijaniu się do publiczności są to starania o to, żeby inni redaktorzy stron internetowych wprowadzali u siebie linki wiodące od ich stron do naszych. Oczywiście, link linkowi nierówny. Trzeba zabiegać, żeby prowadziły one do nas od stron najbardziej poczytnych. Jak to robić? To osobna sztuka, dająca się porównać ze sztuką marketingu.

Tak więc problem nowej demokracji, która by nam miłościwie zaczęła panować za sprawą Internetu, w wielkiej mierze sprowadza się do powstania nowej generacji autorów i redaktorów politycznych. Bedą oni zarazem fachowcami od multimediów i hipertekstu. Trudne to? Trudne. Ale tak jak w sporcie nieprzekraczalne - jak się zrazu wydaje - granice są wciąż przekraczane przez nowe rekordy, tak ma się rzecz z każdym innym mistrzostwem.

Czas pomyśleć o trenowaniu mistrzów w internetowej sztuce politycznej. Wraz z nimi przyjdzie nowa faza demokracji.


URL - http://www.pip.com.pl/kp-uw/

Do początku strony