Wojciech Jagielski
06-04-2004, ostatnia aktualizacja 06-04-2004 16:19
Dziesięć
lat temu, 7 kwietnia 1994 r., w Ruandzie rozpoczęły się rzezie
etniczne, które zakończyły się trzecim największym ludobójstwem XX
wieku. Według rozmaitych szacunków wymordowano blisko milion Tutsich.
Trwające sto dni ludobójstwo dokonywało się na oczach świata udającego,
że nic nie widzi. Ludobójstwo stało się najczarniejszą kartą w historii
ONZ
Już wieczór 6 kwietnia zapowiadał
najgorsze. O w pół do dziewiątej niebo nad Kigali rozjaśnił nagły
błysk. Dwie rakiety przeciwlotnicze trafiły schodzący do lądowania
samolot Falcon 50, którym z tanzańskiej Aruszy z rozmów pokojowych z
rebeliantami wracali prezydenci Ruandy i Burundi Juvenal Habyarimana i
Cyprien Ntaryamia.
Kto zestrzelił prezydentów
Obaj wywodzili się z ludu Hutu stanowiącego ponad trzy czwarte
ludności w obu bliźniaczych krajach. O ile jednak w Ruandzie Hutu
rządzili od końca lat 50., kiedy obalili monarchię Tutsich, o tyle w
Burundi dopiero przejmowali władzę od nieufnych, wietrzących podstęp i
śmiertelne niebezpieczeństwo Tutsich. Warunki pokojowego współistnienia
Hutu i Tutsi negocjowali za pośrednictwem dyplomatów z ONZ. Zgoda
między obydwoma ludami miała położyć kres trwającym od dziesięcioleci
wojnom etnicznym oraz stanowić kolejny symbol nowych, lepszych czasów.
Nie wiadomo, kto zestrzelił prezydencki samolot. Paryski sędzia
Jean-Louis Bruguiare, który na prośbę rodzin zestrzelonych francuskich
pilotów podjął się śledztwa, uznał w marcu, że zrobili to partyzanci
Tutsi, a rozkaz wydał ich przywódca, a dziś prezydent Ruandy Paul
Kagame. Wygnańcy Tutsi z Ugandy prowadzący od początku lat 90. wojnę
partyzancką mieli ponoć uznać, że ponieważ stanowią mniejszość
etniczną, to rozmowy pokojowe i demokracja oznaczać będą dla nich
wieczne porażki. Zabijając prezydenta, chcieli sprowokować wojnę, którą
wierzyli, że wygrają.
Tutsi odrzucają te oskarżenia. Rakiety, które trafiły samolot,
zostały wystrzelone ze wzgórza tuż przy lotnisku, a ten rejon był
zamknięty i kontrolowany przez komandosów z gwardii prezydenckiej. Ich
dowódca płk Theoneste Bagosora był zawziętym wrogiem wszelkich
kompromisów z Tutsi. Już w 1993 r., gdy rozmowy pokojowe dopiero się
zaczynały, Bagosora oburzony ustępstwami wobec Tutsich odszedł od
negocjacyjnego stołu, zapowiadając, że wraca do Ruandy, by "zgotować
apokalipsę". Według ówczesnego dowódcy sił pokojowych ONZ w Ruandzie
kanadyjskiego generała Romea Dallaire'a Bagosora (dziś odpowiada przed
Międzynarodowym Trybunałem ds. Ruandy za ludobójstwo i grozi mu
dożywocie) kierował rzeziami Tutsich, a żołnierze z gwardii
prezydenckiej dali sygnał do pogromów.
Po śmierci Habyarimany władzę przejęła tzw. grupa Akazu,
szowinistów Hutu skupionych wokół wdowy po prezydencie oraz Bagosory.
Już w nocy 6 na 7 kwietnia doszło do pierwszym mordów na Tutsich.
Tu radio Tysiąca Wzgórz
7 kwietnia od świtu w całym Kigali trwały rzezie. Ulice zostały
poprzecinane posterunkami żołnierzy i bojówek Hutu. Wszyscy Tutsi -
mężczyźni, kobiety, starcy i dzieci - byli bezlitośnie zabijani
maczetami, pałkami, paleni żywcem, topieni w dołach kloacznych. Do
makabrycznych rzezi dochodziło w kościołach, gdzie chronili się Tutsi.
Kapłani - poza nielicznymi - nie tylko ich nie bronili, ale nierzadko
wydawali prześladowcom. Pamięć o tej zdradzie sprawia, że coraz więcej
Ruandyjczyków porzuca chrześcijaństwo i przechodzi na islam głoszący
wyższość braterstwa wiary nad braterstwem krwi.
Rzezie objęły cały kraj. Tutsi byli tropieni w miasteczkach i
wioskach, w zagajnikach bananowców porastających tysiące wzgórz - to od
nich Ruanda nazywana jest Krajem Tysiąca Wzgórz. Tak też - Tysiąc
Wzgórz - nazywało się kontrolowane przez Hutu radio wzywające do
mordowania Tutsich jako zdrajców, krwiopijców, przybłędów. Polowaniami
i pogromami na Tutsich kierowali burmistrzowie i wójtowie.
Romeo Dallaire jest przekonany, że ludobójstwo było szczegółowo
zaplanowane i przeprowadzone jak skomplikowana operacja wojskowa.
Dowodził nią zresztą płk Bagosora. "Wymordować milion w tak stosunkowo
krótkim czasie i tak prymitywnymi środkami? Tego się nie da
przeprowadzić bez organizacji ani planu" - mówił Dallaire przed
trybunałem międzynarodowym.
Obliczono, że codziennie w Ruandzie mordowano 8-10 tys. ludzi. W
samym Kigali zginęło ćwierć miliona. Nie tylko Tutsich. Także Hutu,
którzy nie chcieli mordować Tutsich.
Sąsiad sąsiada
Było to ludobójstwo powszechne. Nigdy wcześniej w historii
ludzkości przywódcom zbrodni ludobójstwa nie udało się zmusić lub
skłonić do udziału w pogromach niemal całego społeczeństwa. W
przeciwieństwie do ludobójstwa Ormian w Turcji czy zagłady Żydów w
Ruandzie oprawcami byli nie żołnierze, nie szwadrony śmierci, nie
gestapo, nie esesmani z obozów koncentracyjnych, lecz zwyczajni
wieśniacy, sąsiedzi, którzy odurzeni nienawiścią i strachem, rabowali i
mordowali motykami, maczetami, nożami, siekierami, swymi codziennymi
narzędziami pracy. W Ruandzie niemal wszystkie ofiary znały swych
oprawców osobiście. Szaleństwo sprawiło, że mężowie Hutu wydawali
zabójcom żony Tutsi, matki Hutu zabijały własne zrodzone z Tutsich
dzieci.
Dziś mimo upływu lat w ruandyjskich więzieniach na procesy czekają
dziesiątki tysięcy oskarżonych o mordy. Ich liczba wciąż przybywa, bo
ci, którzy pragną uzyskać łagodniejszy wyrok, ujawniają nowe nazwiska
zbrodniarzy.
Odwróciliśmy się od Ruandy
Świat odwrócił wzrok, choć doskonale wiedział o koszmarze. Już w
styczniu '94 Dallaire raportował Kofiemu Annanowi, dzisiejszemu
sekretarzowi generalnemu ONZ, który wówczas odpowiadał w ONZ za misje
pokojowe, że bojówki Hutu przygotowują się do pogromów. W Ruandzie
stacjonowało wtedy 2519 żołnierzy ONZ i Dallaire twierdził, że to
wystarczy, by zapobiec rzeziom. Pod warunkiem wszakże, że ONZ
pozwoliłaby Dallaire'owi interweniować, a jego żołnierzom użyć broni do
wymuszenia posłuszeństwa, a nie jedynie w obronie własnej.
Kanadyjczykowi nie pozwolono interweniować, a kiedy wybuchły rzezie,
zamiast przysłać mu posiłki, ONZ niemal wszystkich odwołała. W Ruandzie
pozostało jedynie 270 żołnierzy ONZ.
"Jak można było uznać milion ludzkich istnień w Ruandzie za
nieważne z punktu widzenia strategicznych czy narodowych interesów?" -
zapyta po latach Paul Kagame. "Świat odwrócił się od Ruandy, bo nie
miała ona dla niego żadnego znaczenia - mówi dziś Dallaire.
Amerykanie, którzy nie otrząsnęli się z szoku po katastrofie, jaką
zakończyła się ich interwencja humanitarna w Somalii, nie chcieli nawet
o Ruandzie mówić. Zniechęcali do interwencji także ONZ, wiedząc, że
jako jedyne światowe mocarstwo prędzej czy później sami też zostaną w
nią wplątani. Bill Clinton w specjalnym okólniku zabronił urzędnikom
używać publicznie słowa "ludobójstwo" na określenie tego, co działo się
w Ruandzie. W 1998 r. podczas wizyty w Ruandzie Clinton przepraszał za
zawód, jaki sprawiła Ameryka, ale nawet wtedy łgał jak najęty,
zapewniając Ruandyjczyków, że nie zdawał sobie sprawy z ogromu zbrodni.
Zdawał sobie doskonale.
Francuzi nawet nie zamierzali przepraszać, choć na początku lat
90.wysłali ruandyjskiemu prezydentowi Habyarimanie żołnierzy do walki z
rebelią. Francuzi z twarzami wysmarowanymi na czarno, by przypominać
Afrykanów, walczyli z partyzantami Tutsi, szkolili ruandyjskich
żołnierzy i bojówki Hutu, które potem dokonały rzezi Tutsich.
"Wiedzieli, co się szykuje" - mówi we wtorkowym "Le Figaro" gen.
Dallaire. Znakomity dziennikarz "Le Figaro" Patrick de Saint-Exupery
twierdzi zaś, że ówczesny prezydent François Mitterrand opętany był
obsesją "rodziny franko-afrykańskiej" i walką z Anglosasami o wpływy w
Afryce. Na wieść o ludobójstwie w Ruandzie Mitterrand westchnął: "Cóż,
w tego typu krajach, do ludobójstwa nie przywiązuje się aż takiego
znaczenia".
Kongijska wojna
Kres rzeziom położył dopiero zwycięski marsz partyzantów Tutsi,
którzy na początku lipca zajęli Kigali i przejęli władzę w kraju.
Spodziewając się krwawej zemsty, generałowie i ministrowie Hutu
przekonali lub zmusili blisko trzy miliony rodaków do ucieczki do
sąsiedniego Konga-Kinszasy. Ich odwrót osłaniali Francuzi, którzy
wylądowali w Ruandzie z oficjalnym celem "przerwania rzezi".
"Ocaliliśmy setki tysięcy ludzkich istnień" - mówi dziś szef
francuskiej dyplomacji Dominique de Villepin. "To prawda" - dorzuca
Kagame - "Tyle że ratowaliście zabójców, a nie ich ofiary".
Rozpoczęła się jedna z najtragiczniejszych współczesnych wędrówek
ludów. Jeszcze tego samego roku dziesiątki tysięcy uciekinierów zmarło
z głodu, chorób i wycieńczenia na zboczach wulkanów wyznaczających
granicę między Kongiem i Ruandą.
Uchodźcy stali się wkrótce zakładnikami swoich przywódców.
Stanowili dla nich tarczę, źródło dochodu (pomoc humanitarna) i
rekrutów do armii partyzanckiej. Obawiając się najazdów partyzantki
Hutu, Ruanda do spółki z zaprzyjaźnionymi Ugandą i Burundi najechała
jesienią 1996 r. na Kongo-Kinszasę i pomogła tamtejszym partyzantom
obalić dyktatora Mobutu Sese Seko. W zamian za pomoc nowe kongijskie
władze miały przepędzić ze swego kraju ruandyjskich Hutu.
Kongijczycy nie dotrzymali słowa i latem 1998 r. Ruanda, Uganda i
Burundi ponownie najechały na Kongo. Tym razem z odsieczą Kongijczykom
przybyli żołnierze z Czadu, Sudanu, Angoli, Namibii i Zimbabwe.
Wybuchła największa z wojen współczesnej Afryki, która pochłonęła 2-3
miliony ludzi i doprowadziła do rabunku kongijskich bogactw
mineralnych. Kongijska wojna znów toczyła się przy niewzruszonej
obojętności i całkowitej bezradności Zachodu.
Z obojętnością odniósł się Zachód także do zaplanowanych od dawna
obchodów dziesiątej rocznicy ludobójstwa. Mimo hucznych zapowiedzi do
Kigali przyjechał tylko jeden zachodni premier - Belg Guy Verhofstadt.
Nie przyjechał mimo obietnic ani Bush, ani Chirac. Nie przyjechał nawet
Kofi Annan, który wezwał jedynie, by środę minutą ciszy uczcić na całym
świecie pamięć o ofiarach ludobójstwa w Ruandzie. Nawet w tych słowach
Annana dopatrywano się ukrytego znaczenia, a wezwanie do ciszy
odbierano jako spisek milczenia.
Agora S.A. -
wydawca portalu Gazeta.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść
wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników Forum. Osoby
zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra
osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub
cywilną. Więcej informacji.
|