Blogi   Forum   Poczta   Randki   
 
 
 
 
 

  Wiadomości  |  Kraj  |  Świat  |  Sport  |  Gospodarka  |  Nauka  |  Kultura  |  Fotografie  |  Twoje miasto  |  Pogoda  |  Gazeta Wyborcza  |


Ostatnio w:
Raporty
Sobota, 19 marca 2005

10 lat temu zaczęła się rzeź w Ruandzie

Zobacz powiększenie
Ziemie Hutu i Tutsi. Jpg, 0,03MB



Wojciech Jagielski 06-04-2004, ostatnia aktualizacja 06-04-2004 16:19

Dziesięć lat temu, 7 kwietnia 1994 r., w Ruandzie rozpoczęły się rzezie etniczne, które zakończyły się trzecim największym ludobójstwem XX wieku. Według rozmaitych szacunków wymordowano blisko milion Tutsich. Trwające sto dni ludobójstwo dokonywało się na oczach świata udającego, że nic nie widzi. Ludobójstwo stało się najczarniejszą kartą w historii ONZ

Już wieczór 6 kwietnia zapowiadał najgorsze. O w pół do dziewiątej niebo nad Kigali rozjaśnił nagły błysk. Dwie rakiety przeciwlotnicze trafiły schodzący do lądowania samolot Falcon 50, którym z tanzańskiej Aruszy z rozmów pokojowych z rebeliantami wracali prezydenci Ruandy i Burundi Juvenal Habyarimana i Cyprien Ntaryamia.

Kto zestrzelił prezydentów

Obaj wywodzili się z ludu Hutu stanowiącego ponad trzy czwarte ludności w obu bliźniaczych krajach. O ile jednak w Ruandzie Hutu rządzili od końca lat 50., kiedy obalili monarchię Tutsich, o tyle w Burundi dopiero przejmowali władzę od nieufnych, wietrzących podstęp i śmiertelne niebezpieczeństwo Tutsich. Warunki pokojowego współistnienia Hutu i Tutsi negocjowali za pośrednictwem dyplomatów z ONZ. Zgoda między obydwoma ludami miała położyć kres trwającym od dziesięcioleci wojnom etnicznym oraz stanowić kolejny symbol nowych, lepszych czasów.

Nie wiadomo, kto zestrzelił prezydencki samolot. Paryski sędzia Jean-Louis Bruguiare, który na prośbę rodzin zestrzelonych francuskich pilotów podjął się śledztwa, uznał w marcu, że zrobili to partyzanci Tutsi, a rozkaz wydał ich przywódca, a dziś prezydent Ruandy Paul Kagame. Wygnańcy Tutsi z Ugandy prowadzący od początku lat 90. wojnę partyzancką mieli ponoć uznać, że ponieważ stanowią mniejszość etniczną, to rozmowy pokojowe i demokracja oznaczać będą dla nich wieczne porażki. Zabijając prezydenta, chcieli sprowokować wojnę, którą wierzyli, że wygrają.

Tutsi odrzucają te oskarżenia. Rakiety, które trafiły samolot, zostały wystrzelone ze wzgórza tuż przy lotnisku, a ten rejon był zamknięty i kontrolowany przez komandosów z gwardii prezydenckiej. Ich dowódca płk Theoneste Bagosora był zawziętym wrogiem wszelkich kompromisów z Tutsi. Już w 1993 r., gdy rozmowy pokojowe dopiero się zaczynały, Bagosora oburzony ustępstwami wobec Tutsich odszedł od negocjacyjnego stołu, zapowiadając, że wraca do Ruandy, by "zgotować apokalipsę". Według ówczesnego dowódcy sił pokojowych ONZ w Ruandzie kanadyjskiego generała Romea Dallaire'a Bagosora (dziś odpowiada przed Międzynarodowym Trybunałem ds. Ruandy za ludobójstwo i grozi mu dożywocie) kierował rzeziami Tutsich, a żołnierze z gwardii prezydenckiej dali sygnał do pogromów.

Po śmierci Habyarimany władzę przejęła tzw. grupa Akazu, szowinistów Hutu skupionych wokół wdowy po prezydencie oraz Bagosory. Już w nocy 6 na 7 kwietnia doszło do pierwszym mordów na Tutsich.

Tu radio Tysiąca Wzgórz

7 kwietnia od świtu w całym Kigali trwały rzezie. Ulice zostały poprzecinane posterunkami żołnierzy i bojówek Hutu. Wszyscy Tutsi - mężczyźni, kobiety, starcy i dzieci - byli bezlitośnie zabijani maczetami, pałkami, paleni żywcem, topieni w dołach kloacznych. Do makabrycznych rzezi dochodziło w kościołach, gdzie chronili się Tutsi. Kapłani - poza nielicznymi - nie tylko ich nie bronili, ale nierzadko wydawali prześladowcom. Pamięć o tej zdradzie sprawia, że coraz więcej Ruandyjczyków porzuca chrześcijaństwo i przechodzi na islam głoszący wyższość braterstwa wiary nad braterstwem krwi.

Rzezie objęły cały kraj. Tutsi byli tropieni w miasteczkach i wioskach, w zagajnikach bananowców porastających tysiące wzgórz - to od nich Ruanda nazywana jest Krajem Tysiąca Wzgórz. Tak też - Tysiąc Wzgórz - nazywało się kontrolowane przez Hutu radio wzywające do mordowania Tutsich jako zdrajców, krwiopijców, przybłędów. Polowaniami i pogromami na Tutsich kierowali burmistrzowie i wójtowie.

Romeo Dallaire jest przekonany, że ludobójstwo było szczegółowo zaplanowane i przeprowadzone jak skomplikowana operacja wojskowa. Dowodził nią zresztą płk Bagosora. "Wymordować milion w tak stosunkowo krótkim czasie i tak prymitywnymi środkami? Tego się nie da przeprowadzić bez organizacji ani planu" - mówił Dallaire przed trybunałem międzynarodowym.

Obliczono, że codziennie w Ruandzie mordowano 8-10 tys. ludzi. W samym Kigali zginęło ćwierć miliona. Nie tylko Tutsich. Także Hutu, którzy nie chcieli mordować Tutsich.

Sąsiad sąsiada

Było to ludobójstwo powszechne. Nigdy wcześniej w historii ludzkości przywódcom zbrodni ludobójstwa nie udało się zmusić lub skłonić do udziału w pogromach niemal całego społeczeństwa. W przeciwieństwie do ludobójstwa Ormian w Turcji czy zagłady Żydów w Ruandzie oprawcami byli nie żołnierze, nie szwadrony śmierci, nie gestapo, nie esesmani z obozów koncentracyjnych, lecz zwyczajni wieśniacy, sąsiedzi, którzy odurzeni nienawiścią i strachem, rabowali i mordowali motykami, maczetami, nożami, siekierami, swymi codziennymi narzędziami pracy. W Ruandzie niemal wszystkie ofiary znały swych oprawców osobiście. Szaleństwo sprawiło, że mężowie Hutu wydawali zabójcom żony Tutsi, matki Hutu zabijały własne zrodzone z Tutsich dzieci.

Dziś mimo upływu lat w ruandyjskich więzieniach na procesy czekają dziesiątki tysięcy oskarżonych o mordy. Ich liczba wciąż przybywa, bo ci, którzy pragną uzyskać łagodniejszy wyrok, ujawniają nowe nazwiska zbrodniarzy.

Odwróciliśmy się od Ruandy

Świat odwrócił wzrok, choć doskonale wiedział o koszmarze. Już w styczniu '94 Dallaire raportował Kofiemu Annanowi, dzisiejszemu sekretarzowi generalnemu ONZ, który wówczas odpowiadał w ONZ za misje pokojowe, że bojówki Hutu przygotowują się do pogromów. W Ruandzie stacjonowało wtedy 2519 żołnierzy ONZ i Dallaire twierdził, że to wystarczy, by zapobiec rzeziom. Pod warunkiem wszakże, że ONZ pozwoliłaby Dallaire'owi interweniować, a jego żołnierzom użyć broni do wymuszenia posłuszeństwa, a nie jedynie w obronie własnej. Kanadyjczykowi nie pozwolono interweniować, a kiedy wybuchły rzezie, zamiast przysłać mu posiłki, ONZ niemal wszystkich odwołała. W Ruandzie pozostało jedynie 270 żołnierzy ONZ.

"Jak można było uznać milion ludzkich istnień w Ruandzie za nieważne z punktu widzenia strategicznych czy narodowych interesów?" - zapyta po latach Paul Kagame. "Świat odwrócił się od Ruandy, bo nie miała ona dla niego żadnego znaczenia - mówi dziś Dallaire.

Amerykanie, którzy nie otrząsnęli się z szoku po katastrofie, jaką zakończyła się ich interwencja humanitarna w Somalii, nie chcieli nawet o Ruandzie mówić. Zniechęcali do interwencji także ONZ, wiedząc, że jako jedyne światowe mocarstwo prędzej czy później sami też zostaną w nią wplątani. Bill Clinton w specjalnym okólniku zabronił urzędnikom używać publicznie słowa "ludobójstwo" na określenie tego, co działo się w Ruandzie. W 1998 r. podczas wizyty w Ruandzie Clinton przepraszał za zawód, jaki sprawiła Ameryka, ale nawet wtedy łgał jak najęty, zapewniając Ruandyjczyków, że nie zdawał sobie sprawy z ogromu zbrodni. Zdawał sobie doskonale.

Francuzi nawet nie zamierzali przepraszać, choć na początku lat 90.wysłali ruandyjskiemu prezydentowi Habyarimanie żołnierzy do walki z rebelią. Francuzi z twarzami wysmarowanymi na czarno, by przypominać Afrykanów, walczyli z partyzantami Tutsi, szkolili ruandyjskich żołnierzy i bojówki Hutu, które potem dokonały rzezi Tutsich. "Wiedzieli, co się szykuje" - mówi we wtorkowym "Le Figaro" gen. Dallaire. Znakomity dziennikarz "Le Figaro" Patrick de Saint-Exupery twierdzi zaś, że ówczesny prezydent François Mitterrand opętany był obsesją "rodziny franko-afrykańskiej" i walką z Anglosasami o wpływy w Afryce. Na wieść o ludobójstwie w Ruandzie Mitterrand westchnął: "Cóż, w tego typu krajach, do ludobójstwa nie przywiązuje się aż takiego znaczenia".

Kongijska wojna

Kres rzeziom położył dopiero zwycięski marsz partyzantów Tutsi, którzy na początku lipca zajęli Kigali i przejęli władzę w kraju. Spodziewając się krwawej zemsty, generałowie i ministrowie Hutu przekonali lub zmusili blisko trzy miliony rodaków do ucieczki do sąsiedniego Konga-Kinszasy. Ich odwrót osłaniali Francuzi, którzy wylądowali w Ruandzie z oficjalnym celem "przerwania rzezi". "Ocaliliśmy setki tysięcy ludzkich istnień" - mówi dziś szef francuskiej dyplomacji Dominique de Villepin. "To prawda" - dorzuca Kagame - "Tyle że ratowaliście zabójców, a nie ich ofiary".

Rozpoczęła się jedna z najtragiczniejszych współczesnych wędrówek ludów. Jeszcze tego samego roku dziesiątki tysięcy uciekinierów zmarło z głodu, chorób i wycieńczenia na zboczach wulkanów wyznaczających granicę między Kongiem i Ruandą.

Uchodźcy stali się wkrótce zakładnikami swoich przywódców. Stanowili dla nich tarczę, źródło dochodu (pomoc humanitarna) i rekrutów do armii partyzanckiej. Obawiając się najazdów partyzantki Hutu, Ruanda do spółki z zaprzyjaźnionymi Ugandą i Burundi najechała jesienią 1996 r. na Kongo-Kinszasę i pomogła tamtejszym partyzantom obalić dyktatora Mobutu Sese Seko. W zamian za pomoc nowe kongijskie władze miały przepędzić ze swego kraju ruandyjskich Hutu.

Kongijczycy nie dotrzymali słowa i latem 1998 r. Ruanda, Uganda i Burundi ponownie najechały na Kongo. Tym razem z odsieczą Kongijczykom przybyli żołnierze z Czadu, Sudanu, Angoli, Namibii i Zimbabwe. Wybuchła największa z wojen współczesnej Afryki, która pochłonęła 2-3 miliony ludzi i doprowadziła do rabunku kongijskich bogactw mineralnych. Kongijska wojna znów toczyła się przy niewzruszonej obojętności i całkowitej bezradności Zachodu.

Z obojętnością odniósł się Zachód także do zaplanowanych od dawna obchodów dziesiątej rocznicy ludobójstwa. Mimo hucznych zapowiedzi do Kigali przyjechał tylko jeden zachodni premier - Belg Guy Verhofstadt. Nie przyjechał mimo obietnic ani Bush, ani Chirac. Nie przyjechał nawet Kofi Annan, który wezwał jedynie, by środę minutą ciszy uczcić na całym świecie pamięć o ofiarach ludobójstwa w Ruandzie. Nawet w tych słowach Annana dopatrywano się ukrytego znaczenia, a wezwanie do ciszy odbierano jako spisek milczenia.




Wątek zarchiwizowany.

•  10 lat temu zaczęła się rzeź w Ruandzie Gość: bart, 06.04.2004 18:17
I taki sqrwysyn jak kofi annan ma czelnosc przyjmowac pokojowa nagrode Nobla
dla ONZ. Wspaniala organizacja oportunist (...)


       •  Re: 10 lat temu zaczęła się rzeź w Ruandzie Gość: Niestety..,06.04.2004 22:09
          •  Re: 10 lat temu zaczęła się rzeź w Ruandzie Gość: sun,06.04.2004 22:17
       •  wszyscy jesteśmy winni Gość: Lulek,06.04.2004 22:55
       •  bambo to bambo Gość: DOKTOR MUREK,06.04.2004 23:14


Agora S.A. - wydawca portalu Gazeta.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników Forum. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną. Więcej informacji.



Copyright © Agora SA˙•˙O nas˙•˙Reklama˙•˙Ochrona prywatności˙•˙Mapa serwisuPoleć stronę znajomym  |  Zgłoś problem lub błąd