DOMENA CALCULEMUS
Do Lectorium


Witold Marciszewski

Jak symulacja doskonała przestaje być symulacją
Glossy do Lema


Coraz bardziej oswajamy się z rzeczywistością wirtualną. A może raczej z wirtualną nierzeczywistością, skoro to, co wirtualne naśladuje tylko to, co rzeczywiste. Może... Ale czy zgodzić się z taką dyskwalifikacją, gdy naśladowanie dochodzi do perfekcji? Imitacja doskonała byłaby czymś nie dającym się odróżnić od oryginału pod jakimkolwiek względem, a więc i pod względem realności.

Naśladowania, udawania, przebieranki, qui pro quo, zawsze były wdzięcznym motywem literackim. Był to ulubiony temat Baroku z takimi tytułami jak ,,Życie jest snem'', czy ,,Księżniczka na opak wywrócona''. Gdy nastał czas elektronicznej wirtualności, temat ten wraca w nowej postaci. Mistrzem nowego gatunku jest Stanisław Lem. Nie poprzestaje on na pisarskich igraszkach. Jest świadom, że symulacja uzyskiwana środkami techniki cyfrowej to realny problem filozoficzny. Dzięki temu, im bardziej jego opowieści są zabawne, tym bardziej są pouczające.

Lekcja u Trurla i Klapaucjusza

Najlepiej udać się na studia do wszechświatowej sławy konstruktorów z Cyberiady, Trurla i Klapaucjusza, posiadających dyplomy Omnipotencji Perpetualnej. Obdarzeni ową omnipotencją umieli oni, ot choćby ,,gwiazdy stwarzać lub gasić z taką łatwością, jak gdyby ktoś orzechy łuskał''.

Obaj przyjaciele, a zarazem zawzięci rywale, żyją w tej fazie ewolucji, w której po bladawcach, jak nazywa się ludzi, opanowały ziemię i kosmos piękne, lśniące, supeinteligentne maszyny. Trurl, gdy robił symulację dawnych faz ewolucji, ,,modelował prabladawca, który wydał bladawca, który zapoczątkował maszynę''. Tak czytamy w baśniowej Cyberiadzie, ale Lem myślał to najzupełniej serio, skoro tak pisał w Summa Technologiae, swym filozoficznym credo.

,,Czlowiek za tysiąc lub milion lat zrezygnuje, na rzecz doskonalszej konstrukcji, z całej swej zwierzęcej schedy, ze swego niedoskonałego, nietrwałego, zwierzęcego ciała, kiedy przekształci się w istotę o tyle od nas wyższą, że już nam obcą." (zakończenie rozdziału ,,Dwie ewolucje'').

Cyberiada to historia wypraw, w których Trurl lub Klapaucjusz odwiedzali dalekie zakątki kosmosu, zdumiewając tubylców cudami techniki. Podążmy za wyprawą siódmą, w której Trurl spotkał tyrana banitę na mikroskopijnej planecie, pogrążonego w wielkim żalu za utraconym panowaniem. Domagał się on od Trurla, żeby swą sztuką stwórczą przywrócił mu tron. Ten, pragnąc pocieszyć wygnańca a zarazem oszczędzić jego powrotu poddanym, podjął się skonstruować mu w szklanym pudle mikroskopijne państwo, tak doskonale naśladujące państwo realne, że niczym się od realnego nie różniło poza tym, że było w miniaturze.

Gdy po powrocie opowiedział z dumą o swym osiągnięciu przyjacielowi, ten nie zachwytem odpowiedział ale przyganą:
-- Jak mogłeś tak postąpić?! -- Żartujesz chyba! - zawołał Trurl. - W końcu całe to państwo mieści się w pudle i nie jest to nic innego, jak tylko model...
-- Model czego?
-- Jak to czego? Społeczności, sto milionów razy pomniejszony.
-- A skąd wiesz, że nie istnieją społeczności sto milionów razy większe od naszej? Czy wówczas te nasze nie byłyby modelami tych olbrzymich? A w ogóle jakie znaczenie mają rozmiary?
-- No, no, mój drogi, przecież sam wiesz, że wszystkie owe procesy idą tak, jak je zaprogramowałem, a więc nie toczą się naprawdę...

Klapaucjusz przekonuje Trurla, że nie ma różnicy pomiędzy rzeczywistością a doskonałą symulacją, uzyskaną przez użycie odpowiednio potężnego algorytmu. Ostatecznie, spór się rozstrzyga przez dowód doświadczalny. Gdy udają się na ową planetkę, by naprawić błąd Trurla, okazuje się, że mikroskopijne państwo, staraniem swych obywateli, opuściło przestrzeń szklanego pudła, którym się bawił okrutny banita. Całą planetę pokrywały niezliczone oznaki rozumnego działania. Mieszkańcy opanowali nawet technologię kosmiczną, a swego dawnego tyrana użyli jako sztucznego księżyca. Gdy Trurl patrzy na to osłupiały, wciąż nie mogąc zrozumieć zatarcia granicy między symulacją i rzeczywistością, Klapaucjusz mu wyjaśnia: ,,zbudowałeś mimo woli, przez pedanterię coś, co jest przeciwieństwem mechanizmu.''

Jest to zdanie kluczowe dla filozofii Lema. Przeciwieństwem mechanizmu jest inteligentne życie. To przeciwieństwo jest zarazem przypadkiem granicznym układu mechanicznego, powstałym dzięki skrajnej doskonałości mechanizmu, który został użyty do symulacji absolutnej. Ta zaś moc sprawcza bierze się z programowania, operującego zawrotną matematyką.

Widać to, na przykład, w opowieści o konstruowaniu groźnej zwierzyny łownej na zamówienie władcy będącego maniakalnym myśliwym. Oto algorytm walki króla z dostarczoną przez konstruktorów bestią. ,,I wił się wściekle całkami nieokreślonymi potwór pod razami równań królewskich, i padał rozprzęgnięty na zbiór nieprzeliczalny niewiadomych, i zrywał się znowu podniesiony do wyższej potęgi, a król go różniczkami, aż operatory funkcyjne leciały na wszystkie strony.''

Idzie Lem jeszcze dalej w widzeniu roli abstrakcyjnych kodów dla formowania fizycznej rzeczywistości. Skonstruowanie przez Trurla genialnego elektropoety przynosi mu tyle kłopotów (zazdrość nie-geniuszów itp), że go się wreszcie pozbywa. Nabywa go pewien władca z sąsiedniego systemu gwiezdnego i każe podłączyć do konstelacji białych olbrzymów. Skutkiem tego ,,każda strofka wiersza przekształcana jest w gigantyczne protuberancje słońc, tak że największy poeta Kosmosu nadaje swe dzieła tętnieniem ognia wszystkim nieskończonym otchłaniom galaktycznym naraz.'' Tak więc, ten sam kod, w którym zapisany jest program tworzenia wierszy może się realizować fizycznie na wiele sposobów, powiedzmy, jako wydruk na papierze i jako konfiguracje ognia.

Gdzie algorytm nie sięga

Zestawmy tego rodzaju opowieści z solennym wywodem teoretycznym w Summa Technologiae, gdzie w rozdziale ,,Prolegomena Wszechmocy'' stawia Lem tezę o możliwości algorytmicznego symulowania ludzkiej ineligencji.

,,Natura jest w możliwościach swych niewyczerpana (ilość zawartej w niej informacji równa się nieskończoności). Nie możemy zatem skatalogować Natury choćby tylko dlatego, że nawet jako cywilizacja jesteśmy ograniczeni w czasie. Możemy jednak niejako obrócić nieskończoność Natury przeciwko niej samej, operując zbiorami nieprzeliczalnymi jako Technologowie -- w sposób zbliżony do tego, jak to czynią matematycy w teorii mnogości.''

Lem mówi tutaj o matematyce już nie w formie żartobliwej groteski, ale serio. Podsuwa tym trop, który dobrze prowadzi nas dalej.

Najpierw pytanie, czy istotnie kosmos jest nieskończony pod względem zawartości informacyjnej. Obliczono, że jest w kosmosie 1080 cząstek. Liczba to potwornie wielka, ale skończona. Jeśli każda cząstka może przyjmować dwa stany, trzeba wziąć dwa do potęgi wyrażonej powyższą liczbą, żeby obliczyć ilość bitów w pamięci kosmicznego komputera; ale i to nie spowoduje skoku w nieskończoność. Jeśli ów kosmiczny komputer okaże się kwantowym, wynik się powiększy o ileś rzędów wielkości, ale skończoności nadal nie przeskoczy.

Nieskończoność pojawi się, jeśli miał rację wielki polski matematyk Stanisław Ulam (uczestnik projektu Manhattan; współtwórca, z von Neumannem, koncepcji samo-reprodukujących się automatów komórkowych). Pisał on tak w swej autobiografii Przygody matematyka (rozdz. 15).

,,Według mnie pierwszym pytaniem fizyki [...] jest to, czy istnieje prawdziwa nieskończoność struktur o coraz mniejszych i mniejszych rozmiarach. [...] Jeśli rzeczywistość koniec końców ma charakter polowy, to punkty są prawdziwymi punktami matematycznymi. Istnieje też możliwość, że w rzeczywistości mamy do czynienia z dziwaczną strukturą o nieskończenie wielu poziomach, a każdy z nich ma inną naturę. Jest to nie tylko zagadka filozoficzna, ale i fascynująca, coraz bardziej fizyczna wizja. [następuje opis postępów fizyki aż do odkrycia kwarków] Być może, osiągnęliśmy punkt, gdzie lepiej byłoby rozważyć następstwo struktur ad infinitum.''

Ulam może nie wiedział (skoro o tym nie wspomina), że ten sposób myślenia reprezentuje jedna z kilku szkół w teorii kwantów, wywodząca się od Louisa de Broglie i Davida Bohma; a przed trzema wiekami coś podobnego głosił Leibniz. Jeśli Ulam i owa szkoła fizyków mają rację, to rzeczywiście ilość informacji w kosmosie jest nieskończona.

Dalej, narzuca się pytanie, jaki to byłby rodzaj nieskończoności: przeliczalna (jak liczb naturalnych) czy mocy continuum (jak liczb rzeczywistych), czy jeszcze inna. Jest to pytanie fundamentalne dla problemu stosowalności algorytmów. Toteż Lem podważa własną teorię o wszechmocy algorytmu, gdy w Summa Technologiae opowiada się za nieskończonością nieprzeliczalną, a więc zbioru tak licznego jak zbiór liczb rzeczywistych czy punktów odcinka.

Tylko bowiem w domenie przeliczalnej algorytmy mają pełne prawo obywatelstwa, a gdy idzie o liczby rzeczywiste, sprawa się komplikuje. Gdy maszyna dostanie do obliczenia liczbę niewymierną, może z niej obliczyć jedynie jakąś skończoną liczbę miejsc po przecinku.

Tak powstaje kilka pytań o zasięg algorytmów. Po pierwsze, czy dla rozwiązania danego problemu (np. algorytmicznej konstrukcji świadomości) nie jest potrzebna tak wielka dokładność, że na jej sprostanie mogłoby nie starczyć czasu, jakim dysponujemy? Po drugie, czy zawsze wystarczy obliczenie z przybliżeniem, choćby zawrotnie daleko posuniętym, czy też może konieczne jest czasem uwzględnienie całej wielkości fizycznej, tzn. z całym nieskończonym ciągiem cyfr stanowiącym rozwinięcie dziesiętne? Po trzecie, czy nie jest może tak, że pewne wielkości w przyrodzie wyrażają się liczbami nieobliczalnymi i wtedy żaden algorytm nie obliczyłby tej wielkości, nawet w przybliżeniu?

Są to pytania czekające na odpowiedź. Lem, oddając się filozofowaniu na temat informacji, wyznaje wiarę we wszechmoc algorytmu. Ale gdy dochodzi do głosu jego mistrzostwo narracji psychologicznej, pojawiają się znaki zapytania. Tak jest w opowiadaniu ,,Rozprawa''.

Pirx jako dowódca statku kosmicznego zapobiegł katastrofie, w której zginęłaby od przeciążenia grawitacyjnego załoga złożona z ludzi, ocalałby tylko odporny na takie przeciążenia Calder, jedyny członek załogi będący robotem, nieodróżnialny od ludzi i brany przez kolegów za człowieka. Calder zaplanował tę sytuację, tak pozorując okoliczności (rejestrowane na taśmach do późniejszego ewentualnego odsłuchu przez komisję na ziemi), by wina obciążyła dowódcę. Wtedy udowodniłby swoję przewagę nad ludźmi, wracając jako bohater, który sam jeden zdołał doprowadzić statek na ziemię. Intryga zostaje zniweczona dzięki temu, że Pirx przed wydaniem rozkazu przeżywa skomplikowane rozterki moralne, a to opóźnienie okazuje się zbawcze w gwałtownie zmieniającej się sytuacji. Calder jednak nie jest zdolny wyobrazić sobie czegoś takiego, jak rozterka moralna, jest to bowiem sytuacja poza wszelkim algorytmem. Stąd, mylnie interpretując bierność Pirxa, pepełnia błąd w precyzyjnie zaplanowanej intrydze, wykonuje fałszywy ruch i przegrywa.

Pirx podsumowuje taką oto refleksją opowiadanie o swej przygodzie. ,,W ostatecznym rachunku uratowało nas, a jego zgubiło -- moje niezdecydowanie, moja ślamazarna `poczciwość', ta ludzka `poczciwość', którą tak bezgranicznie gardził.''

Przed wygłoszeniem tego przypuszczenia Pirx się zastanawia, czy moralność, skoro nie da się uzasadnić żadnym algorytmem, nie jest tylko irracjonalnym reliktem ewolucji, który musi ustąpić w doskonalszej fazie, gdy przyjdzie era bezbłędnie logicznych maszyn. Skoro jednak w opisanej sprawie wzgląd na etykę przyczynił się do ocalenia ludzi i zdemaskowania intrygi, to może jest w niej jakaś racja? Ostatecznej odpowiedzi ani Lem ani jego bohater nie dają.

* * *

Gdy tyle jest znaków zapytania, niech wolno mi będzie raz odejść od tej roztropnie wyczekującej postawy i wyrazić własny pogląd. Subiektywny, ale za to zdecydowany. Jest to przekonanie, że zdolni jesteśmy do poznania prawd, których nie da się udowodnić na drodze algorytmicznej, czyli prawd niedostępnych dla maszyny cyfrowej. Może to być ta prawda, że jest nieskończenie wiele liczb. Może być ta, że pewne czyny są obiektywnie dobre, a pewne obiektywnie złe. Kto by twierdził, że stoi za tymi zrozumieniami jakiś algorytm, ten powinien go wskazać. Ktoś może jednak bronić twierdzenia T: jeśli brakuje algorytmu, to nie ma żadnej gwarancji, że doszło się do prawdy. Ale w takim razie, nie ma też gwarancji, że prawdą jest T, co nas upoważnia, żeby poglądu tego nie brać sobie nadmiernie do serca.


Do początku tekstu