calculemus
Witold Marciszewski
§1. Nasi czcigodni przodkowie zajmujący się sprawami argumentacji zostawili nam w spadku łacińskie nazwania pewnych praktyk argumentacyjnych, nieraz nagannych. Mamy na tej liście oddziaływanie strachem (argumentum ad baculum), kompromitowanie osoby partnera (argumentum ad personam) itd. Brakuje tam jednak nazwy dla pewnej częstej praktyki, która w jednej postaci bywa naganna, w innej zaś inteligentna i życzliwa. Warto ją przeanalizować, do czego chciałbym się przyczynić obecnym szkicem, inspirując się wypowiedzią Piotra Łukowskiego.Trzymając się odziedziczonej stylistyki, określiłoby się ową praktykę jako argumentum ad lucrum (argumentowanie z zysku). Tak trzeba by nazwać próbę przekonania kogoś do pewnego poglądu lub decyzji przez wskazanie na korzyść, jaką z tego odniesie. Zdarzyło się tak w analizowanym przez Autora procesie Chrystusa. Oskarżyciele przekonali Piłata, że korzystnie dlań będzie, jako polityka, uznać Chrystusa za politycznego buntownika i wymierzyć najsurowszą karę aniżeli go ułaskawić. Przypomnijmy: wedle lokalnej tradycji był to właśnie dzień w roku przewidziany na taki akt ze strony wielkorządcy; Piłat, przekonany argumentacją oskarżycieli, amnestionował nie Chrystusa lecz przestępcę imieniem Barabasz. Lukę w klasyfikacji tego typu argumentów wypełnia w pewnej mierze Piotr Łukowski. Zwraca on uwagę, że jeśli zależy nam na skuteczności argumentacji, nie wystarczy poprzestać na dbałości o poprawność logiczną, należy też uwzględniać aspekt psychologiczny. Tę dyrektywę formułuje następująco.
Tekst ten nasuwa kilka pytań. Oto pierwsze z nich.
Jeśli odpowiedzią będzie "NIE wszelkich", to należałoby rozważyć, jakie metody przekonywania, których skuteczność przewidujemy na podstawie psychologicznej diagnozy, są dopuszczalne lub zalecane, a jakie niedopuszczalne. Tego w dalszych wywodach (jeśli polegać na streszczeniu) brakuje. Pod koniec tego szkicu spróbuję dać własną w tej sprawie propozycję, wpierw jednak trzeba uwzględnić dalszy wywód Autora. Mając na uwadze tak dramatyczny scenariusz, ponawiam w tym kontekście pytanie do Autora: czy z punktu widzenia teorii argumentacji należy się uznanie dla oskarżycieli, że nie popełnili "poważnego błędu" ignorowania aspektu psychologicznego? Skutecznie przecież rozpoznali i wykorzystali troskę Piłata o własny interes. Pytanie to prowadzi do następnego: jaka właściwie teza zawarta jest w tytule? Gdy mamy np. tytuł poradnika "Jak uszczęśliwiać bliźnich?" to konwencja językowa podpowiada, że autor proponuje jakieś dyrektywy postępowania, motywowane takimi czy innymi wartościami. Bywa jednak, ze ktoś używa tej formy nie z intencją przekonania nas do jakiejś normy, lecz dokonania opisu jakichś zachowań, także w przypadku zachowań nagannych. Wtedy powinno się raczej unikać bezokolicznika i nadać swemu zdaniu np. formę "Jak pozyskuje się pochlebstwem względy możnych tego świata". Jeśli jednak użyje się bezokolicznika, będzie to dopuszczalna forma retoryczna, może z gatunku ironii. Nazwijmy to pierwsze użycie, przekazujące (w intencji) jakąś racjonalną normę, normatywnym, a drugie - ironicznym.
Jeśli usłyszymy w odpowiedzi, że nie normatywny, czyli że nie powinno się było "lansować" Barabasza, to w artykule brakuje wyjaśnienia, na czym polega ów "poważny błąd" będący przedmiotem pytania 1. Zadaniem historycznej opowieści byłoby ów błąd prakseologiczny zobrazować, ale takiej opowieści nie dostaliśmy. Zamiast niej mamy historię błędu innego rodzaju: mianowicie nagannej manipulacji nie liczącej z uczciwością ani z logiką, choć będącej niewątpliwym sukcesem argumentacyjnym. Wygląda to więc tak, jakby Autor w połowie artykułu zmienił temat i odpowiedział na inne pytanie niż zapowiedział w pierwszej części.
Posłużę się pojęciami proponenta i oponenta w sensie logiki dialogowej Lorenzena i Lorenza (tak się składa, że jest ta logika tematem innego odczytu - Oleny Yaskorskiej). W tych terminach poprowadzę teraz dyskusję z Autorem, wyliczając pytania dotyczące stanu umysłu i woli oponenta, na które -- moim zdaniem -- powinien sobie odpowiedzieć proponent, żeby jego argumentacja mogła trafić do oponenta, czyli być skuteczna pod względem psychologicznym. Moja zaś dyskusja z Autorem polega na tym, że do każdego z pytań, które doradzam proponentowi do rozpatrzenia, dołączam na marginesie pytanie do Autora: czy on też udzieliłby takiej porady -- w imię połączenia rzetelności logicznej z psychologiczną skutecznością?
A oto przykład możliwej odpowiedzi na ostatnie z tych pytań. Nie ma tu niestosownej manipulacji. Byłaby to rozsądna realizacja postulatu Autora, żeby w imię skuteczności argumentacji liczyć się również z aspektem psychologicznym. Mianowicie, tak wpływać na wolę i uczucia oponenta, żeby zmienił swe preferencje, czyli poglądy na to, co będzie dlań korzystne. Na przykład, cenił sobie najbardziej zysk poznawczy (także wtedy, gdyby się okazało, że rację ma druga strona), albo elegancję zachowań dyskusyjnych, albo satysfakcję z argumentacji jako gry (w sensie logiki dialogowej) czyli jako rodzaju sportu, niezależnie od tego kto wygra. Takie postępowanie psychologiczne, nakierowane na zmianę preferencji, a więc dotyczące woli i uczuć, jest możliwe tylko w odpowiednich warunkach. Nie ma ono szans np. w przygodnej dyskusji na parkowej ławce. Ale staje się możliwe np. w sekwencji posiedzeń seminarium naukowego, czy na okresowych naradach w jakiejś firmie. Sądzę, że podejmując postawione tu pytania, Autor pomoże czytelnikom głębiej rozumieć, jakie są warunki skuteczności, oraz jakie granice dopuszczalności oddziaływania na emocje, w argumentacji mającej biorącej pod uwagę nie tylko kompetencję logiczną oponenta, lecz także skalę pożądanych przezeń korzyści. Żeby podjąć
dyskusję z autorem tego tekstu, należy przenieść się na forum blogu
|