calculemus


Motywowanie oponenta zyskiem jako strategia argumentacyjna?

Witold Marciszewski

Jest to głos dyskusyjny, przez który zdalnie, bez fizycznej obecności, włączam się do konferencji pt. "Retoryka stosowana: Teoria i praktyka argumentacji" (Warszawa, marzec 2012). Głos ten dotyczy odczytu prof. Piotra Łukowskiego pt. "Jak wylansować Barabasza, czyli o oddziaływaniu pozamerytorycznym". Miejscem, które proponuję do dyskusji jest blog akademicki "Polemiki i Rozmówki".

§1. Nasi czcigodni przodkowie zajmujący się sprawami argumentacji zostawili nam w spadku łacińskie nazwania pewnych praktyk argumentacyjnych, nieraz nagannych. Mamy na tej liście oddziaływanie strachem (argumentum ad baculum), kompromitowanie osoby partnera (argumentum ad personam) itd. Brakuje tam jednak nazwy dla pewnej częstej praktyki, która w jednej postaci bywa naganna, w innej zaś inteligentna i życzliwa. Warto ją przeanalizować, do czego chciałbym się przyczynić obecnym szkicem, inspirując się wypowiedzią Piotra Łukowskiego.

Trzymając się odziedziczonej stylistyki, określiłoby się ową praktykę jako argumentum ad lucrum (argumentowanie z zysku). Tak trzeba by nazwać próbę przekonania kogoś do pewnego poglądu lub decyzji przez wskazanie na korzyść, jaką z tego odniesie. Zdarzyło się tak w analizowanym przez Autora procesie Chrystusa. Oskarżyciele przekonali Piłata, że korzystnie dlań będzie, jako polityka, uznać Chrystusa za politycznego buntownika i wymierzyć najsurowszą karę aniżeli go ułaskawić. Przypomnijmy: wedle lokalnej tradycji był to właśnie dzień w roku przewidziany na taki akt ze strony wielkorządcy; Piłat, przekonany argumentacją oskarżycieli, amnestionował nie Chrystusa lecz przestępcę imieniem Barabasz.

Lukę w klasyfikacji tego typu argumentów wypełnia w pewnej mierze Piotr Łukowski. Zwraca on uwagę, że jeśli zależy nam na skuteczności argumentacji, nie wystarczy poprzestać na dbałości o poprawność logiczną, należy też uwzględniać aspekt psychologiczny. Tę dyrektywę formułuje następująco.

"Sprowadzenie argumentacji wyłącznie do kwestii logicznych z pominięciem psychologicznego aspektu przekazu jest poważnym błędem, który może być opłacony odrzuceniem przez adresata dobrze uzasadnionej a nawet oczywistej w swej treści argumentacji."

Tekst ten nasuwa kilka pytań. Oto pierwsze z nich.

Pytanie 1. Jak rozumieć powiedzenie "jest poważnym błędem"? Czy - zdaniem Autora - błąd ten popełnia teoretyk argumentacji? Z tym trzeba by się zgodzić, bo w teorii argumentacji nie wolno pominąć rozdziału o błędach argumentacji oraz ich źródłach, a te mają nader często naturę, którą Autor trafnie określa jako prymat woli nad rozumem (Kartezjusz ujął to w formule: latius patet voluntas quam intellectus). Autor jednak ma raczej na uwadze nie teorię lecz praktykę argumentacji, gdyż powiada, że za taki błąd płaci się brakiem skuteczności w przekonywaniu. Czy zatem Autor proponuje w imię skutecznej argumentacji dyrektywę, że rozeznawszy się w psychice adresata należy używać wszelkich płynących z tej diagnozy sposobów przekonywania, żeby osiągnąć zamierzony skutek?

Jeśli odpowiedzią będzie "NIE wszelkich", to należałoby rozważyć, jakie metody przekonywania, których skuteczność przewidujemy na podstawie psychologicznej diagnozy, są dopuszczalne lub zalecane, a jakie niedopuszczalne. Tego w dalszych wywodach (jeśli polegać na streszczeniu) brakuje. Pod koniec tego szkicu spróbuję dać własną w tej sprawie propozycję, wpierw jednak trzeba uwzględnić dalszy wywód Autora.


§2. Druga część wywodu podejmuje zapowiedziany w tytule wątek Barabasza. Autor na różne sposoby wyraża dezaprobatę dla argumentacji oskarżycieli Chrystusa. A z niej wynikało, że będzie korzystniej (argumentum ad lucrum) dla Piłata, gdy wyda wyrok skazujący. Skoro Chrystus nie był winny stawianych mu zarzutów, to skuteczności perswazji nie dało się uzyskać operując faktami i logiką, należało więc użyć manipulacji. Ta polegała na uświadomieniu Piłatowi, że jeśli zlekceważy donos na Chrystusa jako buntownika, to cesarz nie będzie badał zasadności donosu, lecz wymagał od swego namiestnika, żeby nawet cień podejrzenia, iż może być zagrożony interes Rzymu, skłonił go do fizycznej likwidacji podejrzanego. A taki cień prawdopodobieństwa został wykreowany przez oskarzycieli, bo powstało ono przez sam fakt zaistnienia donosu (do dziś bywa to to schemat działania niektórych prokuratorów); była to więc na wskroś skuteczna manipulacja.

Mając na uwadze tak dramatyczny scenariusz, ponawiam w tym kontekście pytanie do Autora: czy z punktu widzenia teorii argumentacji należy się uznanie dla oskarżycieli, że nie popełnili "poważnego błędu" ignorowania aspektu psychologicznego? Skutecznie przecież rozpoznali i wykorzystali troskę Piłata o własny interes.

Pytanie to prowadzi do następnego: jaka właściwie teza zawarta jest w tytule? Gdy mamy np. tytuł poradnika "Jak uszczęśliwiać bliźnich?" to konwencja językowa podpowiada, że autor proponuje jakieś dyrektywy postępowania, motywowane takimi czy innymi wartościami. Bywa jednak, ze ktoś używa tej formy nie z intencją przekonania nas do jakiejś normy, lecz dokonania opisu jakichś zachowań, także w przypadku zachowań nagannych. Wtedy powinno się raczej unikać bezokolicznika i nadać swemu zdaniu np. formę "Jak pozyskuje się pochlebstwem względy możnych tego świata". Jeśli jednak użyje się bezokolicznika, będzie to dopuszczalna forma retoryczna, może z gatunku ironii. Nazwijmy to pierwsze użycie, przekazujące (w intencji) jakąś racjonalną normę, normatywnym, a drugie - ironicznym.

Pytanie 2. Czy zwrot "jak wylansować Barabasza" ma sens normatywny czy ironiczny?

Jeśli usłyszymy w odpowiedzi, że nie normatywny, czyli że nie powinno się było "lansować" Barabasza, to w artykule brakuje wyjaśnienia, na czym polega ów "poważny błąd" będący przedmiotem pytania 1. Zadaniem historycznej opowieści byłoby ów błąd prakseologiczny zobrazować, ale takiej opowieści nie dostaliśmy. Zamiast niej mamy historię błędu innego rodzaju: mianowicie nagannej manipulacji nie liczącej z uczciwością ani z logiką, choć będącej niewątpliwym sukcesem argumentacyjnym. Wygląda to więc tak, jakby Autor w połowie artykułu zmienił temat i odpowiedział na inne pytanie niż zapowiedział w pierwszej części.


§3. Należy się spodziewać, że w pełnym tekście odczytu Autor, skoro uważa pominięcie aspektu psychologicznego za "poważny błąd", to uzasadni tę tezę, poczynając od zdefiniowania, na czym polega aspekt psychologiczny. Na prawach jednak dyskusji przedkonferencyjnej, wyrażę tu swoje w tym względzie oczekiwania.

Posłużę się pojęciami proponenta i oponenta w sensie logiki dialogowej Lorenzena i Lorenza (tak się składa, że jest ta logika tematem innego odczytu - Oleny Yaskorskiej). W tych terminach poprowadzę teraz dyskusję z Autorem, wyliczając pytania dotyczące stanu umysłu i woli oponenta, na które -- moim zdaniem -- powinien sobie odpowiedzieć proponent, żeby jego argumentacja mogła trafić do oponenta, czyli być skuteczna pod względem psychologicznym.

Moja zaś dyskusja z Autorem polega na tym, że do każdego z pytań, które doradzam proponentowi do rozpatrzenia, dołączam na marginesie pytanie do Autora: czy on też udzieliłby takiej porady -- w imię połączenia rzetelności logicznej z psychologiczną skutecznością?

  • 1. Czy oponent ma wolę dojścia do rozwiązania problemu, na który on i proponent dają sprzeczne odpowiedzi? Czy w przypadku braku takiej woli racjonalne jest poniechanie argumentacji?

  • 2. Czy proponent, gdy mu zależy na przekonaniu oponenta, a nie znajduje w nim woli rozwiązania problemu (zob. 1) powinien (w imię skuteczności przekonywania) uświadomić mu, że jakie by nie było rozwiązanie problemu, fakt rozwiązania będzie jego zyskiem, np. poznawczym? (to byłby argument "ad lucrum").

  • 3. Czy oponent uznaje te same reguły argumentacji? Obejmuje to logiczne reguły wnioskowania, jak i reguły dotyczące praw i obowiązków stron (to drugie - w sensie logiki dialogowej). Jeśli nie, to czy należy wpierw próbować uzgodnienia reguł, a w razie nieudania się takiej próby poniechać argumentacji?

  • 4. Które przesłanki zamierzonej argumentacji są uznawane także przez proponenta?

  • 5. Jakie i jak silne przeszkody natury emocjonalnej mogą powstrzymać oponenta przed uznaniem konkluzji argumentacji? Czy przewidując takie przeszkody należy próbować oddziaływań na emocje oponenta, żeby przeszkody zminimalizować? Czy taka strategia psychologiczna podpadałaby pod kategorię niedopuszczalnych oddziaływań pozamerytorycznych?

A oto przykład możliwej odpowiedzi na ostatnie z tych pytań. Nie ma tu niestosownej manipulacji. Byłaby to rozsądna realizacja postulatu Autora, żeby w imię skuteczności argumentacji liczyć się również z aspektem psychologicznym. Mianowicie, tak wpływać na wolę i uczucia oponenta, żeby zmienił swe preferencje, czyli poglądy na to, co będzie dlań korzystne. Na przykład, cenił sobie najbardziej zysk poznawczy (także wtedy, gdyby się okazało, że rację ma druga strona), albo elegancję zachowań dyskusyjnych, albo satysfakcję z argumentacji jako gry (w sensie logiki dialogowej) czyli jako rodzaju sportu, niezależnie od tego kto wygra.

Takie postępowanie psychologiczne, nakierowane na zmianę preferencji, a więc dotyczące woli i uczuć, jest możliwe tylko w odpowiednich warunkach. Nie ma ono szans np. w przygodnej dyskusji na parkowej ławce. Ale staje się możliwe np. w sekwencji posiedzeń seminarium naukowego, czy na okresowych naradach w jakiejś firmie.

Sądzę, że podejmując postawione tu pytania, Autor pomoże czytelnikom głębiej rozumieć, jakie są warunki skuteczności, oraz jakie granice dopuszczalności oddziaływania na emocje, w argumentacji mającej biorącej pod uwagę nie tylko kompetencję logiczną oponenta, lecz także skalę pożądanych przezeń korzyści.

Żeby podjąć dyskusję z autorem tego tekstu, należy przenieść się na forum blogu
      "Polemiki i Rozmówki", gdzie jest miejsce na wszelkiego rodzaju komentarze.