Do spisu treści nr 1'97
Kurier PolitycznyStyczeń 1997
Esej ten powstał z pomysłu Piotra Kraczkowskiego z Uniwersytetu w Erlangen, naszego współpracownika. Prowadzi on stronę internetową na temat przedłużania życia, do której podłączył ważne materiały z różnych miejsc internetowych. Nie jest to, co prawda, problem, który by zaprzątał polską scenę polityczną A.D. 1997; jej aktorzy mają pilniejsze sprawy na głowie. Ale z początkiem roku, skłaniającym do wybiegania myślą w przyszłość, wybiegnijmy w nią na tyle daleko, by dokonać myślowego eksperymentu: jakie problemy polityczne przyniosłaby ta wielka rewolucja w ewolucji naszego gatunku?
Życzmy sobie wszyscy z Nowym Rokiem, by dawały się one rozwiązywać jak najpomyślniej. A ponadto, takie eksperymenty ,,co by, gdyby'' nie są pozbawione morału, także gdy idzie o bliską nam teraźniejszość.
Genetyczne przedłużanie życia jako problem polityczny Powiedzmy, że dzięki inżynierii genetycznej i innym naukom średnia długość życia będzie kiedyś wynosić 300 lat. Już obecnie, jak powiadają biologowie, człowiek jest tak zaprogramowany genetycznie, że mógłby żyć 120 lat (por. tekst Doroty Romanowskiej Długodystansowcy, "Wprost", 29 grudnia 1996, s.76n). Żeby mu dorzucić jeszcze te 180, trzeba dokonać zmian genetycznych. Jest to jeden z kierunków natarcia biotechnologii.
Problemy etyczne, prawne i polityczne - jakie przyniesie ten wielki krok sterowanej przez człowieka ewolucji - będą tak kolosalne, że przekraczają naszą dzisiejszą wyobraźnię. Spróbujmy jednak ją zatrudnić do postawienia paru pytań na temat konsekwencji politycznych owego ewentualnego sukcesu inżynierii genetycznej.
Zacznijmy od pytania pozornie naiwnego. Jaka będzie wtedy prawna granica dorosłości i związane z nią bierne i czynne prawo wyborcze? Nie od rzeczy wydaje się odpowiedź: 100 lat! To przez analogię z sytuacją obecną, kiedy prawna dorosłość zaczyna po osiągnięciu około 1/3 średniej długości życia. To tylko jedno z możliwych kryteriów, bo można by utrzymać granice dotychczasową, przy założeniu, że powinna decydować dojrzałość biologiczna i że czas jej osiągania będzie taki jak obecnie.
Oczywiście, wszyscy będą długo studiować, bo wiedza do ogarnięcia bedzie stokrotnie większa i trudniejsza od obecnej, tak więc stulatkowie będą w sam raz kandydatami na magistrów. Załóżmy rozsądne i wcale nie rewolucyjne domniemanie, że ukończenie studiów z tytułem magistra (czy jak to by się zwało w owym czasie) będzie warunkiem koniecznym ubiegania się o godność prezydenta państwa i inne stanowiska polityczne; niech więc na wiek stu lat przypada bierne i czynne prawo wyborcze.
Dla zachęty zaczęliśmy od problemu stosunkowo łatwego. I tak mamy już pierwszy projekt, dotyczący stosunków wewnętrznych w państwie. Ale z innymi nie pójdzie tak łatwo.
Oto mamy problem równości obywateli w korzystaniu z dóbr życia. Zawsze należał on do najostrzejszych politycznie. Poczynając od buntów niewolników, potem proletariatu, a kończąc na dzisiejszych kłopotach z naprawianiem gospodarki - stąd się biorących, że reforma pociąga wielkie rozwarstwienie w dostępie do dóbr. Jednym z dóbr jest długość życia, a problem wyraża się choćby w równości dostępu do opieki lekarskiej (ponoć w Rumunii za rządów Caucescu prawo wzywania pogotowia lekarskiego tracili chorzy po sześćdziesiątce; tak ,,racjonalnie'' reglamentowano to prawo w gospodarce skrajnego niedoboru).
Wartość życia, które przy należytej opiece trwałoby 300 lat będzie w subiektywnych odczuciach nieporównanie wyższa. Stąd nowa ostrość problemu szans na tę opiekę i szans na zdrowe warunki życia. Powstanie także nowy bardzo bolesny problem egzystencjalny. Skrócenie życia przez nagłą śmierć w wyniku wypadku będzie tragedią o innej skali niż obecnie. Będzie to rzutować np. na zagadnienie ubezpieczeń i odszkodowań. Ale przede wszytkim utrata kogoś, z kim można by jeszcze żyć 200 lat będzie stresem o zupełnie innym wymiarze niż w obecnej skali czasowej wdowieństwa czy sieroctwa.
A jak rozładować demograficzną bombę zegarową, której już teraz tyka złowieszczo w wyniku przedłużenia średniej życia o marne kilkanaście lat? Jak będą wtedy argumentować przeciwnicy antykoncepcji? Jak ich argumenty znajdą przełożenie na system etyczny i prawny? Jak zwielokrotniona wówczas absurdalność argumentów religijnych (czy może pseudo religijnych) wpłynie na podkopanie pozycji pewnych religii, a w ślad za tym na sytuację obyczajową i polityczną? Ilu np. zwolenników będą mieli następcy dzisiejszego ZChN-u? Czy z poglądami takimi jak dzisiaj będą mieli szansę na reprezentację w parlamencie?
Te kilka przypadkowo wybranych zagadnień to tylko tło, na którym ma się mocniej zarysować czynnik podstawowy, który będzie decydował o losach całych państw i narodów. Jest nim stan nauki z techniką, czyli poziom badań naukowych oraz poziom wykształcenia obywateli.
Już dziś on decyduje o losach narodów. Jeśli np. Polska lepiej sobie radzi z reformą gospodarczą niż Rosja, to jest to w dużej mierze skutek wyższego u nas poziomu nauk prawnych oraz świadomości prawnej obywateli. Jest wprawdzie ten poziom bardzo daleki od pożądanego i dlatego gorzej jest u nas niż by być mogło, ale lepiej niż u wschodnich sąsiadów.
Pomyślmy jednak o zupełnie nowej jakości: jak gigantyczny potencjał wiedzy zgromadzi się w społeczeństwie, którego obywateli będą prawie 100 lat studiować, a potem wielka część tej populacji, więcej może niż połowa, będzie zatrudniona w badaniach naukowych i w rozwijaniu techniki oraz sztuk pieknych. Te liczby nie są fantastyczne. Przecież większość prac fizycznych i umysłowych będą wykonywały roboty, stąd udziałem ludzi będą głównie prace twórcze.
Nie tylko tak długi, idący w setki lat, czas pracy twórczych jednostek, nie tylko kolosalna wielość takich jednostek, przyniosą wyniki naukowe i techniczne na skalę dotąd niewyobrażalną (choćby z zakresie podróży międzygwiezdnych czy inżynierii kosmicznej). Także fakt, że ludzkie zmysły i umysły znajdą narzędzie wydłużające ich zasięg o gigantyczne wielkości będzie kolejnym gigantycznym mnożnikiem postępu intelektualnego. To narzędzie to sieci komputerowe w globalnym systemie telekomunikacji.
A teraz pytanie zasadnicze. Czy ten stan, który trafnie wieści Apokalipsa św. Jana, nazywając go nową ziemią i nowym niebem (niebem - gdy uwzględnić inżynierię kosmiczną) istotnie ogarnie całą ziemię? Czy tylko wybrane jej rejony, a w tym - miejmy nadzieję - jakieś położone w Europie? A jeśli będzie to udziałem Europy, to całej, czy będzie się kończyć, powiedzmy, na Odrze?
Nie ma tu łatwej odpowiedzi, która by się wzorowała na tych (pozornych) precedensach, że telefon wynaleziono w USA, radar w Anglii, a korzysta się z tych rzeczy także za Odrą i nad Gangesem i gdzie indziej. Było tak dlatego, że można było takie rzeczy kupić u wynalazców (np. za pieniądze z eksportu węgla czy suszonych grzybów) i nauczyć się ich używać nie będąc samemu wynalazcą.
Przychodów z surowców i z nisko przetworzonych produktów na pewno nie starczy, by kupować najwyższą technikę przyszłości, w tym aparaturę do inżynierii genetycznej. Dziś nie starcza ich np. Ukrainie na zakup Boeingów (stąd kupuje od nas używany sprzęt radziecki), a my na te Boeingi itp. wysupłujemy ostatnie centy. Co będzie z techniką niepomiernie bardziej zaawansowaną i odpowiednio kosztowną?
Podobne niemożności rysują się, gdy idzie o umysłowe przyswajanie zagranicznej nauki i techniki. Aby ją przyswajać, można nie być w czołówce, ale nie można być daleko od niej. Toteż żołnierz izraelski nauczył się elektroniki amerykańskiego czołgu (choć Izrael go nie wytworzył), a jego arabski przeciwnik już z tym nie nadąża. I dlatego 100 milionów Arabów przegrywa wojny z malutkim Izraelem.
Inny przykład. W Polsce mamy dosyć komputerów i nawet telefonów, żeby Internet trafił już prawie wszędzie. Ale działa on mało gdzie, nawet w instytutach akademickich czy w rektoratach. Bo nie ma tam komu skonfigurować paru zakupionych programów. Nawet personel centrów komputerowych naszych uczelni nie nadąża za wzrostem wymagań co do umiejętności operowania w sieciach globalnych.
Te doświadczenia ze stosunkowo jeszcze niskiego poziomu nauki i techniki trzeba teraz ekstrapolować na ów zawrotny i niewyobrażalny poziom z przyszłości. Wiodące w nim miejsce mają telekomunikacja, informatyka i biotechnologia. Kto nie wierzy, niech opuści na chwilę ten dokument i zajrzy do innego, który formułuje priotytety polityki niemieckiej na nadchodzący wiek i niech tam wyszuka konteksty zawierające terminy Biotechnologie, Kommunikationstechnologie, Informationsgesellschaft.
Tymczasem ani śladu czegoś takiego nie znajdziemy w programach polskich partii politycznych czy w programach rządowych. Tłumacząc na język przyszłych faktów znaczy to tyle, że między Renem i Odrą będzie żył naród długowiecznych mędrców, który osiągnie najwyższy poziom nauki i techniki. A po drugiej stronie, za mostami na Odrze, będą zamieszkiwać osobnicy karłowaci wiekiem, zdrowiem i umysłem, ktorzy nie będą nawet mogli zrozumieć o czym się na zachód od nich myśli i mówi, co i jak się wytwarza, jak się tych wytworów używa. Nie dlatego, że skaże ich na to przemocą jakiś obcy dyktator, ale dlatego, że nie zdążyli na pociąg Ewolucji.
Jak wielkie to mogą być przepaście zaczyna się rozumieć porównując np. poziomy informatyki w krajach afrykańskich i USA. Jest to jednak tylko mikroskopijny ułamek tej czeluści, która powstanie między krajami dysponującymi biotechnologią i krajami jej pozbawionymi.
Czy Polska odnajdzie się gdzieś w okolicy czołówki? Skoro jesteśmy przy życzeniach noworocznych, to odpowiedź powinna być optymistyczna. Ale jeśli ma się ona sprawdzić, to już w tym roku trzeba zacząć coś robić. Co do nas, zaczynamy od umieszczenia odnośnika do wyników badań, które wiele wnoszą do zrozumienia natury problemu. Życzymy ciekawej podróży śladami linków.
URL - http://www.pip.com.pl/kp-uw/