Wybitny historyk z Oksfordu Timothy Garton Ash napisał dzieło, które w
polskim przekładzie nosi tytuł, wiernie przełożony z angielskiego, W
imieniu Europy. Niemcy i podzielony kontynent, ,,Aneks'', Londyn 1996
(oryginał ukazał się w 1993). Poprzedziły je książki o NRD, o polskiej
rewolucji ,,Solidarności'', o roku 1989 widzianym z Warszawy, Budapesztu,
Berlina i Pragi.
Nie ma więc przesady w powiedzeniu, że Ash jest szczególnie kompetentny w
opisie i wyjaśnianiu fenomenu upadku komunizmu i dramatycznych zmian mapy
Europy. To wystarczający powód, by zagłębić się w jego książkę, jeśli chce
sie poznać i zrozumieć owe procesy. Ale jest powód do lektury jeszcze
bardziej kuszący - fundamentalne pytanie o naturę procesów historycznych. Z
niego się biorą inne pytania tej ksiązki, ono w znacznej mierze określa tok
narracji.
Ash nie forsuje określonej filozofii historii. Ale jest świadomy jej
wielkich pytań i tak prowadzi narrację, że czytelnik sam może próbować
odpowiedzi na podstawie dostarczanych mu faktów. To jest szczególna zaleta i
urok tej książki.
Może byłoby trudniej o tak wyważone i wolne od tendencji opowiadanie,
gdyby Ash przynależał do którejś z nacji kontynentalnych, był Niemcem,
Francuzem, Polakiem, czy Rosjaninem. Spojrzenie spoza Kanału La Manche daje
mu większy dystans.
Fundamentalne pytanie o historię dotyczy stosunku
między tymi jej czynnikami, które oddaje się słowami konieczność,
przypadek, wolne działanie ludzkie. Jedno ze stanowisk w tym sporze, ile
jest w dziejach czego, dobrze się wysławia polskim porzekadłem ,,człowiek
strzela, Pan Bóg kule nosi'', mówiącym o nieprzewidywalności skutków
ludzkich poczynań. Protestował przeciw temu Norwid w zdaniu ,,bo to
nieprawda, że dzieje są zamęt'' i że ich ,,anioł dogląda z wysoka''; ta sama
myśl w wersji laickiej odwołuje się do planu czy software'u Ewolucji.
Te pytania nabieraja jeszcze wigoru, gdy badany proces zakończył się
wielkim sukcesem, spełniając pragnienia wielu narodów i dążenia wielu
aktorów politycznej sceny. Sukces - by raz jeszcze skorzystać z przysłowia -
ma zawsze wielu ojców, w odróżnieniu od klęski, do której nikt nie chce się
przyznać. To powoduje szczególne trudności w badaniu historycznym dotyczącym
dziejów współczesnych, gdy żyją i kształtują opinie liczni pretendenci do
roli ojców. Stwarza to szczególnie delikatną sytuację w ocenie źródeł,
której Ash jest w pełni świadom, i z którą sobie dobrze radzi, także dzięki
poczuciu wyrozumiałego humoru.
Omawiana książka dotyczy przede wszystkim tego składnika całego procesu,
którym były koncepcje, plany, motywy i poczynania polityków niemieckich.
Tych po stronie zachodniej i tych po wschodniej. Skoncentrujmy się na celach
i dylematach tych pierwszych. Ich motywacje są ciekawsze, bo w pełni
autonomiczne oraz powiązane z ostatecznym zwycięstwem.
Ten fakt wygranej zmusza do szczególnej wnikliwości badawczej,
łatwo bowiem o złudzenie, że ich działania były w pełni racjonalne, skoro
zakończyły się sukcesem. Ash ma ostrą świadomość tego problemu, toteż zwraca
bacznie uwagę na te fakty i źródła, które pozwalają wyważyć to właśnie, ile
było tu zasługi i czyjej, a ile przypadku. Chiałoby sie też dodać: ile
konieczności?
Wprawdzie problemu, czy był konieczny upadek komunizmu, historyk nie
jest skłonny podejmować; trudno nań odpowiedzieć na podstawie samych
przesłanek historycznych. Można jednak badać, czy bohaterowie jego opowieści
przewidywali ów upadek jako konieczny, czy nie, oraz na ile taka lub inna
postawa kierowała ich myślami i decyzjami. W tej sprawie Ash przytacza
dostatecznie wiele danych na to, że politycy niemieccy nie doceniali
słabości komunizmu i Związku Radzieckiego, a w konsekwencji NRD. Nie liczyli
sie tedy z jego upadkiem w perspektywie czasowej ich własnej działalności. A
zatem ich polityka zmierzająca do zjednoczenia musiała wychodzić z całkiem
innych przesłanek.
Aktywny czytelnik Asha, który konfrontuje z własnymi poglądy opisywanych w
książce postaci, zadaje sobie pytanie, skąd ta ich wiara w trwałość systemu
komunistycznego. Czyni to zwłaszcza wtedy, gdy sam w tę trwałość nie
wierzył, gdy wydawało mu się oczywiste, że tak skrajny absurd ekonomiczny
musi mieć w sobie samym zalążek autodestrukcji. Dlaczego nie mieli tej
oczywistości wytrawni politycy i politolodzy?
Gdyby taki czytelnik miał im przypisywać poglądy apriorycznie,
dedukując, że to, co racjonalne jest uznawane przez wszystkich racjonalnie
myślących, to nie wiele by wtedy zrozumiał z niemieckiej Ostpolitik. Lektura
Asha uwalnia od takiego aprioryzmu, dostarczając danych empirycznych do
obrazu polityków, którzy budowali swe konstrukcje na aksjomacie
niewzruszalności systemu komunistycznego. To wyjaśnia nie tylko ich
poczynania do roku 1989, ale także szkodliwe w skutkach niedoszacowanie
ruiny gospodarczej NRD, co poważnie zakłóciło kalkulacje kosztów
zjednoczenia.
Na czym zatem budowali swą politykę? Istota ich myślenia zawiera się z
jednej strony w słowie Annaeherung (zbliżenie), a z drugiej w
tradycyjnym widzeniu Rosji jako wielkiego aktora polityki europejskiej, z
którym zawsze Niemcy musieli się liczyć jako z silnym partnerem. Odwieczność
Rosji i jej niezniszczalność (doświadczona przez Niemców na własnej skórze w
drugiej wojnie światowej) przesłaniała fakt, iż toczy ją ciężka choroba
ekonomiczna, nawet jeśli to drugie też uznawano.
Nie widać jednak, by wielu było polityków tak diagnozującyh chorobę. Przeczy
temu pierwszy z wymienionych członów - idea zbliżenia. Rozwijała się ona w
polu oddziaływania wpływowej doktryny konwergencji, modnej wśród zachodnich
intelektualistów, politologów etc. Był to pogląd, że każdy z konkurujących
systemów, kapitalistyczny i komunistyczny, ma swe wady i swe zalety. Gdy w
wyniku ewolucji każdy z nich będzie zmniejszał swe wady i naśladował u
drugiego zalety, będą one coraz bliższe sobie wzajem, a świat dorobi się w
ten sposób systemu optymalnego.
Ten dobrodusznie naiwny pogląd nie musiał dominować wśród niemieckich
polityków. W każdym razie, nie określał on myślenia po stronie chadeckiej,
ale stwarzał ogólny klimat, w którym myślenie każdego musiało przebiegać
inaczej niż by to było w odmiennym klimacie (trzeba sie przecież liczyć z
wyborcami).
A co się tyczy SPD, to z pozycji socjaldemokratycznych system komunistyczny
jawi się jako wielkie wypaczenie słusznej idei, z czego wynika, że jeśli
pozbędzie się wypaczeń, to będzie OK. A przecież zaczął się ich wyzbywa
choćby za Chruszczowa, czemu więc ten proces nie miałby się rozwijać?
Ta supozycja o możliwości poprawienia się grzesznika jest niesłychanie
ważna praktycznie. Natychmiast bowiem prowadzi do dyrektywy, żeby mu w tej
poprawie pomagać. Ale żeby dał on sobie pomagać, trzeba być względem niego
wyrozumiałym, taktownym, szczerze i przekonująco życzliwym. Najważniejsze
więc nie dopuścic do tego, by stał się nieufnym i podejrzliwym, bo wtedy nie
da się mu pomóc.
To ostatnie tłumaczy, co Ash doskonale pokazuje, irytację polityków
niemieckich pod adresem polskiej ,,Solidarności''. Jak nikt inny w świecie,
drażniąc Moskwę, psuła ona całą te misterną, wielce - jak się wydawało -
inteligentną konstrukcję. A miała konstrukcja ta służyć nie tylko dobru
Niemiec, lecz dobru całej podzielonej Europy. Było to więc w mniemaniu
autorów owej polityki ich działanie ,,w imieniu Europy'', jak o tym mowa w
tytule książki (In Europe's Name. Germany and the Divided Continent),
co fatalnie psuli nic z tego nie rozumiejący Polacy. Ash zwraca uwagę na
odmienności w tej materii między CDU/CSU i SPD, ale zarazem pokazuje, że
były to różne mutacje tej samej idei zbliżania.
Poza myślą o zbliżeniu między blokami, na które liczono (nie bez wpływu
breżniewowskiej retoryki odprężenia, KBWE itd.), w słowie Annaeherung
mieściło się dla Niemców także odniesienie do stosunków między Republiką
Federalną i NRD. Był to sens konkretniejszy i cieplejszy, bo dotyczył nie
bloków lecz ludzi - mówiących tym samym językiem, będących dziedzicami tej
samej historii. Polegało to na staraniach, by władze NRD zechciały pozwolić
władzom RFN na pomaganie obywatelom NRD. Chodziło o wyjazdy, odwiedziny,
przysyłanie paczek itd. Każdą zgodę NRD w tej materii odnotowywano jako
sukces strony zachodniej.
Oprócz pomocy humanitarnej dla obywateli, była też wielostronna pomoc dla
NRD-owskiego państwa. Strona zachodnia łożyła np. na utrzymanie po stronie
wschodniej połączeń drogowych i kolejowych (jak się potem okazało, niewiele
z tych funduszy zostało wydane zgodnie z przeznaczeniem). Spektakularne były
miliardowe kredyty dla NRD, i to udzielane przez rządy chadeckie, ze
szczególnym w tym udziałem Franza Josepha Straussa w 1983. Zdaniem
G.Mittaga, odpowiedzialnego wtedy w NRD za gospodarkę, gdyby nie ten kredyt,
doszłoby w NRD do poważnego kryzysu i rozruchów o nieobliczalnych
konsekwencjach (Ash, s.197n). Tak zaczął się proces, o którym czytamy, co
następuje.
Czołowi ekonomiczni decydenci NRD byli coraz bardziej zaniepokojeni
rosnącym długiem zagranicznym i uzależnieniem szans jego spłaty od
ekonomicznych i finansowych układów z Niemcami Zachodnimi. [...]
W roku 1970 dług netto NRD w twardej walucie wynosił najprawdopodobniej
około 2 miliardów marek. Do roku 1980 urósł do 25 miliardów.
[...] Żaden kraj [w bloku wschodnim] nie importował tyle co NRD towarów
konsumpcyjnych nie podejmując żadnych prób reformy gospodarczej.
NRD najmniej była skłonna do reform, jak wiemy, ze względów pryncypialnych,
ale też i najmniej była do nich zmuszona, mając nad sobą zachodni parasol.
Tworzyły go nie tylko kredyty, ale i bezzwrotne darowizny siegające kwoty
(jeśli nie liczyć wielu kwot nie ujawnionych) 14 miliardów DM (por. s.200).
Polski czytelnik może sobie policzyć, że po zsumowaniu darowizn i kredytów
wychodzi tyle mniej więcej w markach, ile PRL miała pod koniec długu w
dolarach. A że obywateli w PRL było ponad dwa razy więcej niż w NRD (przy
wartości dolara między 1.5 i 2 DM), na obywatela NRD przypadało zdecydowanie
więcej włożonych weń przez Zachód dewiz niż na jego sąsiada z za Odry.
Należy ten rachunek dedykować rodakom, którzy byli pod urokiem NRD-owskiego
,,dobrobytu'', nie bacząc, że absurdalność ekonomii w NRD była jeszcze
większa niż w PRL (coś się więc powinno było nie zgadzać).
Ta żenująca słabość gospodarki NRD - dodajmy - skrywana hurra optymistyczną
propagandą, że kraj należy do potęg gospodarczych świata i jest prymusem
ekonomicznym całego bloku, musiała cały ten blok wiele kosztować i
przyspieszyć jego upadek. Ash (s.201) pisze.
W memorandum sporządzonym na początek roku 1990 ówczesny członek
Politbiura Werner Krolikowski określił obrazowo sytuację finansową NRD,
w której jedynym wyjściem jest strzelenie sobie w łeb.
Niewykluczone, że myśl o zadłużeniu i zależności od Republiki Federalnej
miała paraliżujący wpływ na wielu wschodnioniemieckich polityków i
urzędników państwowych pozbawiając ich resztek wiary w system i woli jego
obrony zwłaszcza przed Niemcami Zachodnimi.
Oczywiście, odpowiedni stopień frustracji oraz niepohamowana nostalgia za
prawdziwą marką musiały ogarnąć całe społeczeństwo NRD-owskie (,,Gdzie są
marki z tamtych lat'' - śpiewali demonstranci w Lipsku jesienią 1989).
Dość szczegółów, spróbujmy dojść do ogólnego morału. Niech doń wprowadzi
zdanie Asha (s.489): Historia Ostpolitik jasno pokazuje, jak mało możemy
być pewni skutków podejmowanych działań.
Jeśli ukute przez Hegla pojęcie ,,sprytu historii'' (List der Geschichte),
ma gdziekolwiek zastosowanie, to trudno o lepsze niż w tej historii.
A właściwie, trzeba by jeszcze uzupełnić Hegla o pojęcie ,,dowcipu
historii''.
Oto politycy Niemiec Zachodnich osiągnęli swój wymarzony cel - zjednoczenie
- postępując odwrotnie niż powinni byli postępować, a jednak dzięki temu
przyczynili się do osiągnięcia celu. Powinni byli bowiem wiedzieć, jak
bezsilna jest gospodarka socjalistyczna i przyspieszać jej koniec przez
odmawianie wszelkiej pomocy. To, że ją ratowali, mogło oddalić zjednoczenie
jeszcze na długo, gdyby tylko druga strona wykorzystała pomoc na reformę i
modernizację gospodarki, stając się przez to silniejsza. Tak się jednak
nie stało, ponieważ nierozum strony zachodniej został pięknie zrównoważony
przez nierozum strony wschodniej.
Czyjaż to może być sprawka jak nie dowcipnego Sprytu Historii?
Witold Marciszewski