Mamy w polskim przekładzie kolejny
zbiór felietonów włoskiego pisarza Umberta Eco pt. Trzecie zapiski na
pudełku od zapałek. Świetny tytuł dla felietonowego cyklu. Jakże pasuje
do tej małej formy... Są to rzeczy napisane od niechcenia, jakby znagła,
gdy autor nie miał pod ręką notatnika. Istotnie, reakcje autora na zapalne
sprawy bieżące, jego zaskakujące obserwacje i aforystyczne komentarze,
przychodzą mu bez trudu, bez napinania mózgu. Jakby myślenie było jego
żywiołem, w którym się porusza jak ryba w wodzie czy ptak w powietrzu.
Pisze więc o tym, jak Anglicy reagują na intymne życie księżny Diany.
Zapytuje, dlaczego Jan Paweł II nie ujmuje się za Rushdiem. Wybija
rodakom z głowy pomysł, by na posłów wybierać intelektualistów. I tak dalej.
Kilka świetnych mini-esejów poświęconych jest Internetowi, w którym Eco też
się czuje jak u siebie w domu.
Te właśnie rzeczy o Internecie była uprzejma odnotować p. Monika
Paluszkiewicz (,,Wprost'', 27 kwietnia 1997) pod tytułem ,,Info-mózgi''.
Odnotować, ale nie zrozumieć. Powiedziała bowiem to, co wiedziała (a
raczej sądziła, że wie) już wcześniej, zapewne z lektury polskich gazet,
straszących nas widmem Internetu. Nie to jednak, co się znajduje u Eco.
Gdyby p. Monika napisała takie rzeczy w dziale kulturalnym, powiedzmy,
,,Poradnika Hodowcy'', można by publicznie głosu nie zabierać. Najwyżej,
przypomnieć sobie strofkę Boya o tej pani z czasów krakowskiej moderny, co
to ,,na kolanach się gramoli na kultury wyższe piętra''. Ale gdy pisze w
tak dobrym tygodniku, to wymagamy od niej nie tylko sztuki pisania, lecz
także czytania, czyli rozumienia tego, co czyta.
Ponieważ czytelnicy ,,Wprost'' mogli już wziąć za poglądy Eco to, co p.
Monika mu imputuje, trzeba tu przedstawić jego stosunek do komputerów i do
Internetu. Podkopie to zarazem te mity, w które wierzy p. Monika, a
przypisuje je autorowi ,,Zapisków''.
,,Jak szukać seksu w Internecie. Kronika grzesznej nocy''. Mit, z którego pod
tym tytułem śmieje się Eco nie występuje w tekście p. Moniki (wolnym od
nieskromności), ale pojawia się tak uporczywie w polskiej prasie, że nie
można go nie wspomnieć.
Wiem coś o tym, bo sam niegdyś udzieliłem obszernego wywiadu o Internecie
,,Życiu Warszawy'' (20-21 maja 1995). Dziennikarka się niecierpliwiła, że
próbuję powiedzieć, na czym Internet polega. Bała się widać, że czytelnik
nie wykaże tyle dobrej woli, co mieszczka z Boyowego wiersza (,,męczy,
dręczy z dobrej woli swego móżdżku biedne centra''). Zmierzała do tego, by
namalować w ostrych barwach zagrożenia, w tym terroryzm i seks.
Jako się rzekło, p. Monika nie porusza tego tematu, ale pierwsze zaraz
zdanie w felietonie Eco jest okazją do ukazania, jaką by zastosowała metodę
interpretacji, gdyby temat podjęła (co wiemy, ze sposobu, w jaki referuje
inne zdania). Eco zaczyna od konstatacji: Na początku zgłębiania
Internetu niemal wszyscy łączą się z ,,Playboyem''i ,,Penthousem''.
Takie oszacowanie ilościowe byłoby błędem w rozprawie socjologicznej,
posługującej się statystyką. W felietonowym jednak, syntetycznym, widzeniu
świata liczy się nie statystyczna dokładność, ale fakt, że każdego z nas te
rzeczy interesują. Pani Monika zreferowałaby rzecz, pisząc: ,,Eco uważa, że
niemal wszyscy...'' (etc.), biorąc żartobliwą przesadę za naukowy pogląd.
Dalej Eco kpi z siebie jako z gościa, który dał się nabrać na obietnice
upojnych chwil. Kończy się ta noc wpadką w pułapkę moralisty, który
obiecywał mocne cielesne widoki, a gdy nasz felietonista gorączkowo go
odszukał, znalazł napomnienie, że winien się wstydzić, oraz mnóstwo dobrych
rad, jak pozbyć się sprośności.
Wpadka p. Moniki polega na
imputowaniu Eco czegoś, co gdyby powiedział, to by się po prostu
skompromitował. Oto jej relacja z rzekomych poglądów autora ,,Zapisków''.
Intelektualiści końca drugiego tysiąclecia opracowują i rozwijają swe
idee, często nie wiedząc, że analogiczna myśl została sformułowana przed
tysiącem lat lub - jak szydzi Eco - ,,już przed tysiącem lat okazała się
jałowa''. Pozwalają bowiem oszukiwać się Internetowi, w którym
zarejestrowano głównie bibliografię dotyczącą ostatniego dziesięciolecia.
A oto oryginalny tekst Eco (s.41), który został poddany powyższej deformacji.
Niezmiennie szokują mnie pewni kulturalnie wykorzenieni myśliciele zza
oceanu przytaczający w bibliografiach wyłącznie książki opublikowane w
ciągu ostatniego dziesięciolecia, którzy opracowują pewną ideę i często
rozwijają ją źle, nie wiedząc, że analogiczna myśl została lepiej
rozwinięta przed tysiącem lat (albo że już tysiąc lat temu okazała się
jałowa).
Koniec cytatu. Nie ma tu zdania uzasadniającego ten żałosny stan oszustwem
Internetu. Słowo ,,Internet'' nie pojawia się w felietonie ani razu, bo
dotyczy on jedynie pożytku z czytania klasyków. P. Monika nie tylko dopisała
to rzekome uzasadnienie z głowy, ale jeszcze pomyliła czas z przestrzenią,
bo kąśliwa uwaga Eco odnosi się nie do wszystkich współczesnych myślicieli,
ale tylko pewnych i tylko tych zza Atlantyku. Musiał upłynąć czas jakiś od
czytania przez nią Eco do jej własnego wywodu, a w tym czasie dokonały się w
mózgowych centrach owe transformacje. Być może, sterowane podświadomie tym,
że prawdziwi intelektualiści (jak Eco i ona) powinni się o Internecie
wyrażać źle.
Felietonów, gdzie Eco mówi o
komputerach jest siedem. Ten już wspomniany, o seksie, dwa będące zasłużoną
satyrą na MS Windows, jeden chwalący technikę linków komentowanych (jak te
stosowane w naszym ,,Kurierze''), jeden broniący Marco Polo przed
zarzutem mistyfikacji (na tej zasadzie, że czegoś miał prawo w Chinach nie
zauważyć, podobnie jak przybysz z Marsa mógłby nie odróżnić komputera
będącego w sieci od komputera poza siecią), jeden kpiący z poglądu, że
pisanie z pomocą komputera automatyzuje myślenie.
Wyliczyłem sześć. Żadnego z tych p. Monika nie odnotowała. Zajęła się
jeszcze tylko jednym, gdzie Eco nas zapewnia, że Macintosh jest katolicki, a
MS DOS protestancki. Ten felieton tryska bez przerwy żartami, które
kulminują w dowcipie, że język maszynowy jest starotestamentowy i
talmudyczny (kto nie wie, co to język maszynowy, niech zajrzy np. do
W.Marciszewskiego ,,Tajników Internetu''; Eco jednak wie doskonale).
Te dowcipy p. Monika tak streszcza, jakby był to naukowy traktat
komparatystyczny, co nasuwa podejrzenie, że nie rozumie żartów. Niestety,
nie można uznać, że to jej prywatna sprawa, ponieważ Eco tak streszczony
jawi się jako typ głupi i pretensjonalny, podczas gdy prawda jest odwrotna.
P. Monika kończy swe wywody zdaniem: ,,Komputerowe zbawienie osiąga się
- jak w religii kalwińskiej - metodą prób i błędów.'' Nie ma u Eco zdania,
które miałoby choć odległe podobieństwo znaczeniowe do tego. I być nie może,
bo jest w nim coś zaskakująco głupiego. Ale może jest to w sam raz pointa do
wypracowania p. Moniki. Nikt już nie będzie się wahał, jaką mu wystawić ocenę.
Pora jednak oderwać myśli od tego
wypadku przy pracy, który się przydarzył we ,,Wprost''. Lepiej uczyć się od
Eco sztuki felietonu.
Felieton, to nie tylko gatunek literacki. To także sposób patrzenia na
świat: z nerwem, ale bez nerwów. Takie są ,,Zapiski'' Eco. Robione z pasją
i ostrym widzeniem, ale też z dystansem i pogodą. Dystans Eco bierze się z
wielkiej erudycji przetrawionej zdrowym rozsądkiem.
Jest też cechą felietonu, że świat się w nim załamuje pod kątem, jak światło
w pryzmacie. Z czegoś, co tak niedostrzegalne jak biel powszedniego światła,
z jakiegoś banalnego epizodu, pióro felietonisty dobywa niespodziewany
kolor, wzbudzający w mózgu nowe fale. Pod warunkiem, oczywiście, że jest on
należycie na odbiór nastrojony.