Jan Hartman
Redaktor Naczelny Principiów
Uwagi w sprawie listy
wyróżnionych czasopism filozoficznych
Jan Hartman
Poznaliśmy listę wyróżnionych czasopism filozoficznych, zatwierdzoną przez Zaspół Nauk Humanistycznych KBN, na podstawie rekomendacji Komitetu Nauk Filozoficznych PAN. Jest to bardzo ważne określenie urzędowe, mające skutki dla finansów poszczególnych jednostek, a przede wszystkim dla ocenionych czasopism. Wyróżnienie jednych oznacza to, że wszyscy będą; dążyć do publikacji swych prac właśnie w nich, a znalezienie się innych poza listą - to, że publikować będziemy w nich w ostateczności. W konsekwencji może to nawet przesądzać o dalszym bycie poszczególnych tytułów. Jest więc zupełnie zrozumiałe, że redaktorom pism, które nie znalazły się w gronie siedmiu wyróżnionych, jest przykro, a kilku z nich z pewnością zadaje sobie pytanie, czy rzeczywiście ich czasopismo jest słabsze od tych z listy KNF i KBN. Nie chodzi tu zresztą tylko o interes i ambicje poszczególnych pism, ale o czysto pragmatyczną okoliczność, że zawężając krąg tytułów, w których publikowanie ma wysoką rangę liczącego się dorobku naukowego dla autora i instytutu, w którym jest on zatrudniony, ograniczamy - jako środowisko - naszą siłę administracyjną, tzn. przede wszystkim naszą zdolność pozyskiwania funduszy. W istocie sprawy sprawy prestiżu i oceny poziomu naukowego spotykają się tu z przyziemnymi sprawami materialnymi. Decyzje musza więc być podejmowane z wielką rozwagą.
Tym razem było to niemożliwe, a to z braku czasu. KBN przeprowadził swą reformę zasad kategoryzacji jednostek nazbyt pośpiesznie, co słusznie wytyka prof. Perzanowski w swym liście do Przewodniczącego tej instytucji. Również Komitet Nauk Filozoficznych PAN, który rekomendował listę czasopim wyróżnionych, nie miał dość czasu, aby przeprowadzić autentyczną procedurę recenzyjną, której efektem byłaby miarodajna lista najlepszych polskich pism filozoficznych. Tym razem trzeba było poprzestać na opinii powziętej ad hoc. Z natury rzeczy jest to więc decyzja prowizoryczna.
Bedąc członkiem Amerykańskiego Stowarzyszenia Redaktorów Czasopism Filozoficznych miałem okazję dowiedzieć się jakie są ogólne zasady tego rodzaju weryfikacji. Otóż nieodzowne jest tu ukonstytuowanie, w taki czy inny sposób, tzw. niezależnego ciała - w tym wypadku niezależnego od lobby redaktorów czasopism, a złożonego z kompetentnych czytelników. Mogą oni wystąpić jako recenzenci, zobowiązani do zapoznania się ze znaczną ilością materiałów, albo też może to być szersze grono wypowiadające się w drodze ankiety. Ponadto, niezależnie od przyjętego systemu, za bardzo ważne kryteria obiektywne oceny czasopisma uważa się częstość cytowań prac w nim publikowanych, regularność jego ukazywania się, szerokość jego rozpowszechnienia (nakład, dostępność w ważnych bibliotekach), a przede wszystkim wskaźnik akceptacji tekstów, czyli stosunek ilości prac przyjętych do druku do ilości prac proponowanych do druku. Inne czynniki to autorytatywność komitetu redakcyjnego pisma, jego afiliacja instytucjonalna, wydawca, poziom edytorski. Nader ważnym, choć dość niezręcznym kryterium jest zestaw autorów publikujących w danym piśmie. To od nich najwięcej zależy przecież poziom. Cóż, ocena pisma, choć ułatwiona przez pewne kryteria obiektywne, jest sprawą delikatną. Wymaga przeto wielkiej staranności, bo łatwo o krzywdzącą pomyłkę. Osoby, które podejmują się takiej oceny biorą na siebie bardzo trudne zadanie. Nikt przecież nie czyta regularnie wszystkich, choćby i wszystkich czołowych, czasopism filozoficznych, jakie ukazują się w Polsce. żeby wybrać na przykład siedem czy osiem, trzeba by blisko zapoznać się co najmniej z kilkunastoma - przejrzeć ich roczniki, zebrać dane na temat ich nakładu, dystrybucji, wskaźników akceptacji tekstów itd. To bardzo trudne zadanie. Wygląda jednak na to, że będzie trzeba je wykonać.
Oczywiście zakłada się przy tym, że chodzi o tzw. czasopisma recenzowane. I tu trzeba jednak zachować elastyczność. W wielu krajach procedury recenzyjne są bardzo sformalizowane. We Francji, w Niemczech i w Polsce są one jednak znacznie mniej formalne niż w np. w USA. W Polsce w wielu czasopismach decyzję o zamieszczeniu tekstu redaktor naczelny podejmuje sam lub po zasięgnięciu opinii kogoś z wąskiego kręgu stałych współpracowników. Dotyczy to szczególnie pism prowadzonych przez wybitnych profesorów. Pełna procedura recenzyjna jest u nas rzadkością, choć spotykam się z nią w lokalnych pismach uczelnianych. Najczęściej jest tak, że redakcja nie poddaje recenzji tektów napisanych przez znakomitych, uznanych autorów, korzysta zaś - w bardziej czy mniej formalny sposób - z opinii specjalistów w przypadku takich czy innych wątpliwości merytorycznych, w stosunku do tekstów mniej autorytatywnych autorów. Taki jest standard w Polsce i w wielu innych krajach.
Sytuacja polskich czasopism filozoficznych jest niezbyt dobra, choćby przez to, że jest ich za dużo, a ponadto czytelnicy prac filozoficznych zdecydowanie preferują książki i monograficzne prace zbiorowe, kupując je znacznie częściej niż kolejne wydania czasopism, które raczej traktuje się jako materiał do wykorzystania w bibliotece. Proszę pozwolić mi raz jeszcze - bo robiłem to już (wraz z Jackiem Jaśtalem) z okazji wydania przez nas Informatora Filozofii Polskiej - na parę słów o kondycji czasopism. Jest mi ona znana, gdyż redaktorzy i sekretarze redakcji nie mają nadzwyczajnych powodów, aby ukrywać przed sobą nawzajem fakty i opinie.
Na czasopismo filozoficzne patrzymy z co najmniej czterech punktów widzenia: autora, czytelnika, redaktora i wydawcy. Wszechstronny redaktor umie powiązać ze sobą te wszystkie, tak odmienne, perspektywy - potrafi ocenić jakość tekstów i rangę autorów a zarazem orientuje się w realnym odbiorze danego czasopisma. Umie on oceniać pismo, choć jako osoba zaangażowana nie powinien chyba tego robić urzędowo. Zresztą zdarza się bardzo często i tak, że redaktorzy nie są i nie chca być szczególnie zorientowani. Czasem nie wiedzą nawet, jaki jest nakład ich pism. Są po prostu różne style. Mój ojciec na przykład, przez wiele lat redagujący Colloquim Mathematicum, ślęczał z ołówkiem nad przychodzącymi artykułami i korektami, lecz z samym procesem wydawniczym i z wiecznie z czegoś niezadowolonym wydawcą chciał mieć jak najmniej do czynienia. Ja zał, że tak powiem, jestem po łokcie w farbie drukarskiej. Różne są style, warunki, rożny wiek i dostojeństwo. Jedno wszak jest pewne - trzeba znać trochę życie wydawnicze i środowisko odbiorcow pisma, aby wyzwolić się z pewnych błędnych wyobrażeń, które na ogół miewamy będąc po prostu czytelnikami lub autorami.
Weźmy na przykład sprawę czytelnictwa. Sam wyobrażałem sobie kiedyś jako autor, że publikacja mojego tekstu na łamach czasopisma filozoficznego oznacza, że będzie on czytany. Dopiero dził zdaję sobie sprawę, że z początku moje artykuły czytało kilka osób (mimo, że nakłady były wtedy wielokrotnie większe niż dził), a teraz nieco więcej - może pięćdziesiąt osób. Przekroczenie granicy stu czytelników artykułu w czasopiśmie filozoficznym jest zapewne wielką rzadkością. Ilość czytelników, a w konsekwencji dalsze funcjonowanie tekstu w obiegu naukowym, zależy tu mniej od akademickiej renomy pisma, od prestiżu związanego z jego redaktorem i miejscem wydawania, ale od tego, czy w danym piśmie publikuje się rzeczy bardzo ciekawe (np. przekłady), przyciągające uwagę czytelników, uwagę którą mogą oni przenieść następnie na teksty mniej efektowne. Ponadto zależy to od dystrybucji pisma, jego dostępności w księgarniach. Wreszcie - od jego szaty graficznej.
Inna kwestia. Jesteśmy skłonni wyobrażać sobie, że polscy filozofowie powinni pisać artykuły i publikować je w jak najlepszych pismach polskich i zagranicznych. Najlepsi profesorowie, podejmując swe wybory, gdzie będą publikować, powinni określać, jakie czasopisma stają się najważniejsze. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Dził wolimy pisać książki, i także najbardziej znani profesorowie piszą coraz mniej artykułów. Jeśli je piszą, to najczęściej w jakimś sensie na zamówienie (na przykład w związku z konferencjami), a publikują je zazwyczaj u siebie, to znaczy w piśmie przez siebie redagowanym lub redagowanym przez kolegów ze swego otoczenia. Coraz więcej materiałów publikowanych w czasopismach filozoficznych jest zamawianych przez redaktorów. Spontaniczne wysyłanie przez wybitnych autorów swoich tekstów do redakcji czasopism, z którymi nie są osobiście związani, jest dził bardzo rzadkie. Do redakcji w znakomitej większości trafiają okólne teksty pisane przez doktorantów i doktorów, którzy prezentują fragmenty swych doktoratów lub starają się powiększyć swój dorobek myśląc o stanowisku adiunkta a następnie o habilitacji. Bardzo często spotykam w różnych pismach teksty, które odrzuciły swego czasu Principia, a zapewne zdarza się, że za to w Principiach ukazują się prace odrzucone przez inną redakcję. Z większości nadsyłanych materiałów redaktorzy nie są zadowoleni, ale w końcu publikują to, co mają.
Takie i inne jeszcze okoliczności składają się na trudną kondycję polskich czasopim filozoficznych. Nie cieszą się one wielkim zainteresowaniem środowiska, przez co nie mogą przebić się do księgarń, a niedostatki dystrybucji prowadzą do ich jeszcze większej marginalizacji.
Piszę o tym wszystkim po to, aby wykazać, że w zasadzie wszystkie polskie czasopisma filozoficzne (nie włączam w to czasopism logicznych, gdyż o nich niewiele wiem) są w podobnej sytuacji. Na dobrą sprawę podobieństwo warunków ich funkcjonowania powoduje bardzo wyraźne zbliżanie się ich pod względem poziomu. Wszystkie czołowe czasopisma publikujące teksty autorów z całej Polski istnieją (bądź ukazują się po przerwie) dopiero od kilku lat, mając za sobą kikanaście lub dwadzieścia kilka wydanych woluminów. W każdym dominują dwie kategorie tekstów (nie licząc przekładów): prace nadesłane przez młodych autorów oraz materiały pozyskane przez redakcję, na przykład jako pokłosie konferencji, gdzie też pojawiają się artykuły wybitnych profesorów ciągnące numer. Wszystkie mają kilkudziesięciu (wyjątkowo koło setki) prenumeratorów (głównie biblioteki), sprzedając ponadto jeszcze 50 do 300 egzemplarzy w kilku, a w przypadku dwóch czasopism (Edukacji filozoficznej i Principiów) - w około dwudziestu księgarniach w kraju (w jednym, dwóch, a bardzo rzadko w ok. dziesięciu miastach). Wszystkie otrzymują dotacje z podobnych źródeł (MEN, KBN, instytuty) - choć jedne spore, a inne bardzo skromne. Wszystkie wiążą się z jakąś prestiżową instytucją naukową, korzystając zarazam z usług bardziej lub mniej profesjonalnego wydawcy. Wszystkim zdarzają się felery typowe dla wczesnej fazy działalności: nieprzyjemne błędy korektorskie, nieudolne rozwiązania graficzne, teksty w oczywisty sposób nie zasługujące na publikację. Wszystkim też zdarza się opublikować od czasu do czasu coś znakomitego.
Z mojej tezy o ogólnym podobieństwie kondycji i poziomu polskich czasopism filozoficznych wypływają ważne wnioski odnoszące się do strategii ustalania listy czasopism wyróżnionych. Otóż wydaje się, że nie ma przesłanek dla tego, aby listę te sztucznie ograniczać, na przykład do siedmiu czy ośmiu tytułów. Bo też nie jest tak, że takie czasopisma jak na przykład Ruch filozoficzny, Reports on Philosophy, Edukacja filozoficzna, Poznańskie studia..., Sztuka i filozofia czy wreszcie Principia są słabsze, mniej czytane, bardziej lokalne w charakterze, rzadziej cytowane niż czasopisma znajdujące się obecnie na liście czasopism wyróżnionych. Z natury rzeczy najlepsze informacje mam na temat Principiów. Współczynnik akceptowalności tekstów wynosi tu ok. 25%, sprzedaż nie spada poniżej 300 ezg., pismo jest dostępne w prawie każdym mieście akademickim, ukazuje się regularnie od ośmiu lat, publikowało w nim kilkunastu uznanych profesorów, jest porządne pod względem edytorskim, autorzy mają zagwarantowaną fachową obsługę redakcyjną... Czegóż jeszcze chcieć? Po co wykluczać takie pismo, odbierając tym samym szansę pozyskania przez instytuty filozofii w całym kraju łącznie ok. 100 punktów? Jaka tu korzyść? A jaka korzyść z wykluczeniaRuchu czy Edukacji, w skazaniu ich na marginalizację? Sądzę, że w owym czekającym KBN i KNF zadaniu znalezienia równowagi pomiędzy względami prestiżowo-naukowymi a pragmatycznymi należałoby wziąć pod uwagę to, co starałem się tu unaocznić: że pism o podobnym poziomie i sytuacji, jak te, które zostały wyrożnione, jest jeszcze kilka.
Mając ten niezasłużony przywilej, że za pośrednictwem suplementu Principiów mogę ze swoimi opiniami dotrzeć do Państwa jako jeden z pierwszych, chciałbym zaprosić Czytelników do dyskusji nad kwestią dotyczącą - podobnie jak znów zastygła w martwym punkcie sprawa filozofii w szkole - całego naszego środowiska.