Szkic polemiczny Witold Marciszewski |
Atakuję pojęcie alienacji, bo jest to jeden z dwóch punktów, w których
proponowana przez Autora aparatura pojęciowa jest, moim zdaniem, nietrafna i
myląca.
Drugim z tych punktów jest nadanie sensu pejoratywnego terminowi
"witalny". Autor potrzebuje tego słowa, żeby zastąpić nim słowo "cielesny"
z języka dawnych kaznodziejów, które istotnie mogłoby brzmieć śmiesznie w
ustach współczesnego moralisty; ale jeśli lepszego terminu nie da się
wymyśleć, to wypada wobec czytelnika przeprowadzić wywód, że dany wybór jest
mniejszym złem pojęciowym.
Zanim przejdę do sprawy głównej - parę słów o konstrukcji tekstu. Zaczyna
się on od części, którą Autor nazywa "refleksją faktograficzną"; dotyczy ona
zjawisk społecznych zachodzących w Polsce i w świecie. Po niej następuje
część określona jako "wizja bardziej całościowa".
W części pierwszej Autor szkicuje ewolucję zachodzącą w świecie w wyniku
przemian cywilizacyjnych, zaś w Polsce i jej okolicach także z powodu
radykalnych zmian ustrojowych. Nie jest to zrzędzenie, spotykane u
niektórych autorów, ale pełna sympatii aprobata oraz filozoficzne
zaciekawienie skalą i kierunkiem dokonujących się procesów. Dostrzega jednak
Autor poważne powody do niepokoju. I w swej próbie "wizji całościowej"
proponuje kierunki rozwiązań. Tę wizję będę kwestionował.
Autor sam się umieszcza w drzewie genealogicznym
rzeczników teorii alienacji. Najpierw był Marks; potem, zdaniem Autora, Adam
Schaff dokonał właściwego poszerzenia tego pojęcia, a nasz Autor idzie w tym
poszerzeniu dalej (oczywiście, przed Marksem byli Hegel i Feuerbach, ale w
tym przypadku wystarczy powołanie się na Marksa). Autor stawia hipotezę z
zachęta do jej przebadania, co spróbuję uczynić. Jest to hipoteza
następująca.
Jak to jest z tym dzieleniem się wynikami pracy? Gdy
wchodzę do sklepu spożywczego czy przemysłowego, do księgarni czy do sklepu
muzycznego, zderzam się z przygniatającą wręcz masą produktów. Są to
wszystko wyniki ludzkiej pracy, które mi producenci nie tylko oferują, ale
natrętnie do ich kupna namawiają.
Może więc to "dzielenie się" nie powinno być, wedle Autora, czynione w
formie sprzedaży, a jedynie w formie bezinteresownych darów? A jeśli
wydaje się to absurdalne w odniesieniu do produktów materialnych, to może
należałoby to jednak postulować w stosunku do produktów niematerialnych, jak
zawarte w książkach myśli (co by pociągało likwidację honorariów
autorskich) czy czynione dla ogólnego dobra wynalazki (co by czyniło zbędnym
urząd patentowy)?
Suponując odpowiedź twierdzącą, że istotnie należy
rozdzielać za darmo produkty pracy umysłowej czy duchowej, otrzymamy
twierdzenie: Podstawowym źródłem alienacji jest wyłączanie się całych
grup ludzkich z dzielenia się za darmo wynikami pracy myślowej.
Rozumiem tęsknotę Autora do sytuacji, w której np.
wiedza byłaby przekazywana przez uczonych i nauczycieli całkowicie
bezinteresownie, jak to czynił Sokrates, a nie za zapłatą, jaką pobierali
sofiści. Ale z tego marzenia o duchowej Arkadii nie wyciągam wniosku, że
jego niespełnienie jest "podstawowym źródłem alienacji". A jeśli Autor, po
jakimś namyśle, zgodzi się z takim powstrzymaniem się od wniosku, to wróci
doń bumerangiem onus definiendi: co właściwie znaczy termin
"alienacja"?
Są jeszcze inne konteksty, z których można dociekać, co ma Autor na myśli
mówiąc o alienacji. Nim do nich dojdziemy, odnotujmy gwoli dokładności, że
Autor gani Marksa, na równi z Freudem, za to, że "zaczęli wytyczać drogi w
praktyce skłaniające do rezygnacji z uniwersalnych wartości". Ta krytyczna
ocena Marksa dotyczy zapewne jego tezy o klasowym charakterze kultury.
Bez reszty jednak idzie Autor za Marksem w kwestiach bankowości. Odnośny
fragment zasługuje na dosłowne przytoczenie.
Przypomina się żarliwe wołanie, które słał do
Wszechmocnego chrześcijański komunista Julian Tuwim w modlitwie w "Kwiatach
polskich":
Pan spełnił tę prośbę najdosłowniej, bo im dłużej trwał socjalizm, tym
mniej pieniądz w pieniądz porastał.
"Podstawowym żródłem alienacji jest wyłączanie różnych sfer życia z
zakresu realizacji wartości ogólnoludzkich. A więc wyłączanie się całych
grup ludzkich z dzielenia się wynikami swojego wysiłku, pracy fizycznej,
organizacyjnej, myślowej."
"Zadziwiająca się okazała alienacja pieniądza. Przyrosty bogactwa polegają
podobno w 80% czy 90% na transakcjach kapitałowych (które są
wykorzystywaniem sytuacji powstałej jako produkt uboczny produkcji, a stały
się sposobem na bogacenie się bez żadnego związku z produkcją). Jest to więc
proste odbieranie bogactwa tym, którzy rzeczywiście produkują. Może powrót
do sprawiedliwości mógłby być np. realizowany przez rozwój struktur małych
lub prymitywnych, w których istnieje możliwość moralnej kontroli nad
całością struktury? W procesach globalnych ta społeczna (moralna) kontrola,
w nadmiarze technicznych uwarunkowań gdzieś się zatraca."
Bankierstwo rozpędź i spraw Panie,
by pieniądz w pieniądz nie porastał.
Daj pracującym we władanie
Plon pracy ich we wsi i w miastach.
Skąd się biorą takie poglądy? W przypadku Autora, wizja pozbycia się kapitału, powrotu do prymitywnych form produkcji (jak wytop stali za Mao?) i zaprowadzenia kontroli robotniczo-chłopskiej (a może z zastąpieniem proletariuszy przez filozofów-moralistów) nie może brać się z ignorancji. Nie może on nie wiedzieć, że robotnicy mają dziś pracę i godziwy zarobek dzięki akcjonariuszom, którzy inwestują pieniądze (czasem naprawdę uczciwie zarobione) na giełdzie. Czy Autor proponowałby zlikwidować giełdy i banki?
Przypuśćmy, że on sam ma konto w banku. Bank obracając jego depozytem lokuje go, powiedzmy, w jakimś banku w Bangkoku, bo tam jest akurat najkorzystniej. W Bangkoku wybucha, przypuśćmy, kryzys polityczny, a z nim chaos gospodarczy, wobec czego banki wycofują swe kapitały, co tym bardziej pogłębia kryzys w Tajlandii, przynosi straty jego wierzycielom zagranicznym, itd, przez co zaczyna się kryzys finasowy w skali globalnej. Tak sytuacja wymyka się spod kontroli, kapitał będący produktem człowieka staje sie dlań zagrożeniem, można więc powiedzieć (gdy lubi się to słowo), że mamy do czynienia z alienacją.
Czy przemyślawszy to wszystko, Autor przestanie być klientem jakiegokolwiek banku, żeby nie przykładać ręki do tak pojętej złowrogiej alienacji? Dalszą polemikę wypada odłożyć do czasu uzyskania odpowiedzi. Od niej będą zależały następne argumenty.
Jest jednak nuta u Autora, z którą nie można się nie zgodzić. Jest to niepokój o dalsze losy świata i kraju wobec niepowstrzymanego pędu technicyzacji i globalizacji, nad którym nie wiadomo jak zapanować. Istotnie, nikt tego nie wie. Istotnie, jest czym się martwić i nad czym myśleć. Ale skoro tak wiele jest do pomyślenia, to nie marnujmy czasu i energii głów naprawdę tęgich na pomysły tak oczywiście chybione, jak powrót do utopii Marksa czy Tołstoja. "Świat nam nie odda, idąc wstecz zniknionych mar szeregu". Chwała Autorowi, że drażniąc utopią sprowokował pożyteczne przypomnienia, ale niechby następne prowokacje prowadziły już do wniosków bardziej praktycznych.