STRONA GŁÓWNA KNF       DOMENA "CALCULEMUS"


Widmo alienacji w wizji Andrzeja Grzegorczyka
Szkic polemiczny

Witold Marciszewski


Atakuję pojęcie alienacji, bo jest to jeden z dwóch punktów, w których proponowana przez Autora aparatura pojęciowa jest, moim zdaniem, nietrafna i myląca.

Drugim z tych punktów jest nadanie sensu pejoratywnego terminowi "witalny". Autor potrzebuje tego słowa, żeby zastąpić nim słowo "cielesny" z języka dawnych kaznodziejów, które istotnie mogłoby brzmieć śmiesznie w ustach współczesnego moralisty; ale jeśli lepszego terminu nie da się wymyśleć, to wypada wobec czytelnika przeprowadzić wywód, że dany wybór jest mniejszym złem pojęciowym.

Zanim przejdę do sprawy głównej - parę słów o konstrukcji tekstu. Zaczyna się on od części, którą Autor nazywa "refleksją faktograficzną"; dotyczy ona zjawisk społecznych zachodzących w Polsce i w świecie. Po niej następuje część określona jako "wizja bardziej całościowa".

W części pierwszej Autor szkicuje ewolucję zachodzącą w świecie w wyniku przemian cywilizacyjnych, zaś w Polsce i jej okolicach także z powodu radykalnych zmian ustrojowych. Nie jest to zrzędzenie, spotykane u niektórych autorów, ale pełna sympatii aprobata oraz filozoficzne zaciekawienie skalą i kierunkiem dokonujących się procesów. Dostrzega jednak Autor poważne powody do niepokoju. I w swej próbie "wizji całościowej" proponuje kierunki rozwiązań. Tę wizję będę kwestionował.

Autor sam się umieszcza w drzewie genealogicznym rzeczników teorii alienacji. Najpierw był Marks; potem, zdaniem Autora, Adam Schaff dokonał właściwego poszerzenia tego pojęcia, a nasz Autor idzie w tym poszerzeniu dalej (oczywiście, przed Marksem byli Hegel i Feuerbach, ale w tym przypadku wystarczy powołanie się na Marksa). Autor stawia hipotezę z zachęta do jej przebadania, co spróbuję uczynić. Jest to hipoteza następująca.

"Podstawowym żródłem alienacji jest wyłączanie różnych sfer życia z zakresu realizacji wartości ogólnoludzkich. A więc wyłączanie się całych grup ludzkich z dzielenia się wynikami swojego wysiłku, pracy fizycznej, organizacyjnej, myślowej."

Jak to jest z tym dzieleniem się wynikami pracy? Gdy wchodzę do sklepu spożywczego czy przemysłowego, do księgarni czy do sklepu muzycznego, zderzam się z przygniatającą wręcz masą produktów. Są to wszystko wyniki ludzkiej pracy, które mi producenci nie tylko oferują, ale natrętnie do ich kupna namawiają.

Może więc to "dzielenie się" nie powinno być, wedle Autora, czynione w formie sprzedaży, a jedynie w formie bezinteresownych darów? A jeśli wydaje się to absurdalne w odniesieniu do produktów materialnych, to może należałoby to jednak postulować w stosunku do produktów niematerialnych, jak zawarte w książkach myśli (co by pociągało likwidację honorariów autorskich) czy czynione dla ogólnego dobra wynalazki (co by czyniło zbędnym urząd patentowy)?

Suponując odpowiedź twierdzącą, że istotnie należy rozdzielać za darmo produkty pracy umysłowej czy duchowej, otrzymamy twierdzenie: Podstawowym źródłem alienacji jest wyłączanie się całych grup ludzkich z dzielenia się za darmo wynikami pracy myślowej.

Rozumiem tęsknotę Autora do sytuacji, w której np. wiedza byłaby przekazywana przez uczonych i nauczycieli całkowicie bezinteresownie, jak to czynił Sokrates, a nie za zapłatą, jaką pobierali sofiści. Ale z tego marzenia o duchowej Arkadii nie wyciągam wniosku, że jego niespełnienie jest "podstawowym źródłem alienacji". A jeśli Autor, po jakimś namyśle, zgodzi się z takim powstrzymaniem się od wniosku, to wróci doń bumerangiem onus definiendi: co właściwie znaczy termin "alienacja"?

Są jeszcze inne konteksty, z których można dociekać, co ma Autor na myśli mówiąc o alienacji. Nim do nich dojdziemy, odnotujmy gwoli dokładności, że Autor gani Marksa, na równi z Freudem, za to, że "zaczęli wytyczać drogi w praktyce skłaniające do rezygnacji z uniwersalnych wartości". Ta krytyczna ocena Marksa dotyczy zapewne jego tezy o klasowym charakterze kultury. Bez reszty jednak idzie Autor za Marksem w kwestiach bankowości. Odnośny fragment zasługuje na dosłowne przytoczenie.

"Zadziwiająca się okazała alienacja pieniądza. Przyrosty bogactwa polegają podobno w 80% czy 90% na transakcjach kapitałowych (które są wykorzystywaniem sytuacji powstałej jako produkt uboczny produkcji, a stały się sposobem na bogacenie się bez żadnego związku z produkcją). Jest to więc proste odbieranie bogactwa tym, którzy rzeczywiście produkują. Może powrót do sprawiedliwości mógłby być np. realizowany przez rozwój struktur małych lub prymitywnych, w których istnieje możliwość moralnej kontroli nad całością struktury? W procesach globalnych ta społeczna (moralna) kontrola, w nadmiarze technicznych uwarunkowań gdzieś się zatraca."

Przypomina się żarliwe wołanie, które słał do Wszechmocnego chrześcijański komunista Julian Tuwim w modlitwie w "Kwiatach polskich":

Bankierstwo rozpędź i spraw Panie,
by pieniądz w pieniądz nie porastał.
Daj pracującym we władanie
Plon pracy ich we wsi i w miastach.

Pan spełnił tę prośbę najdosłowniej, bo im dłużej trwał socjalizm, tym mniej pieniądz w pieniądz porastał.

Skąd się biorą takie poglądy? W przypadku Autora, wizja pozbycia się kapitału, powrotu do prymitywnych form produkcji (jak wytop stali za Mao?) i zaprowadzenia kontroli robotniczo-chłopskiej (a może z zastąpieniem proletariuszy przez filozofów-moralistów) nie może brać się z ignorancji. Nie może on nie wiedzieć, że robotnicy mają dziś pracę i godziwy zarobek dzięki akcjonariuszom, którzy inwestują pieniądze (czasem naprawdę uczciwie zarobione) na giełdzie. Czy Autor proponowałby zlikwidować giełdy i banki?

Przypuśćmy, że on sam ma konto w banku. Bank obracając jego depozytem lokuje go, powiedzmy, w jakimś banku w Bangkoku, bo tam jest akurat najkorzystniej. W Bangkoku wybucha, przypuśćmy, kryzys polityczny, a z nim chaos gospodarczy, wobec czego banki wycofują swe kapitały, co tym bardziej pogłębia kryzys w Tajlandii, przynosi straty jego wierzycielom zagranicznym, itd, przez co zaczyna się kryzys finasowy w skali globalnej. Tak sytuacja wymyka się spod kontroli, kapitał będący produktem człowieka staje sie dlań zagrożeniem, można więc powiedzieć (gdy lubi się to słowo), że mamy do czynienia z alienacją.

Czy przemyślawszy to wszystko, Autor przestanie być klientem jakiegokolwiek banku, żeby nie przykładać ręki do tak pojętej złowrogiej alienacji? Dalszą polemikę wypada odłożyć do czasu uzyskania odpowiedzi. Od niej będą zależały następne argumenty.

Jest jednak nuta u Autora, z którą nie można się nie zgodzić. Jest to niepokój o dalsze losy świata i kraju wobec niepowstrzymanego pędu technicyzacji i globalizacji, nad którym nie wiadomo jak zapanować. Istotnie, nikt tego nie wie. Istotnie, jest czym się martwić i nad czym myśleć. Ale skoro tak wiele jest do pomyślenia, to nie marnujmy czasu i energii głów naprawdę tęgich na pomysły tak oczywiście chybione, jak powrót do utopii Marksa czy Tołstoja. "Świat nam nie odda, idąc wstecz zniknionych mar szeregu". Chwała Autorowi, że drażniąc utopią sprowokował pożyteczne przypomnienia, ale niechby następne prowokacje prowadziły już do wniosków bardziej praktycznych.


Do początku tekstu