WITOLD MARCISZEWSKI
Nowoczesność - Era Intelektu
O nowej gospodarce i horyzoncie kosmicznym
Nikomu, kto obudził się pierwszego stycznia roku 1493 nie przyszło do głowy, że przestał już żyć w średniowieczu a zaczął w nowożytności. Nawet jeśli należał do tych nielicznych, którzy wiedzieli, że w minionym roku Krzysztof Kolumb odkrył nowy ląd, to świadomość, że fakt ten odmieni historię była dlań nieosiągalna. Czy era nowożytna jeszcze trwa? Czy już się może skończyła, a my nie jesteśmy tego świadomi, jak praojcowie nie zdawali sobie sprawy ze świtania nowożytności? Milczy w tej sprawie oficjalna nauka historyczna, mamy więc luz na prywatne hipotezy. Niech era następująca po nowożytnej nazywa się Nowoczesnością. Cechuje ją rosnąca, jak stromy wykres funkcji, rola intelektu. Twierdzę, że nowoczesność zaczyna się w dwóch punktach, znaczonych datami 1929 i 1936. Przełomowe odkrycie astronomiczne w 1929 inicjuje eksplozję badań prowadzących do kosmicznego scenariusza, w którego centrum znajduje się inteligentne życie. W tej perspektywie, intelektualizacja naszej planety jawi się jako proces, który nie jest przypadkiem, lecz konsekwencją kosmicznego scenariusza. Istotnym rysem intelektualizacji jest powstawanie gospodarki intelektualnej nazywanej nową (new economy). Co do roku 1936, symbolizuje on narodziny teorii inteligencji, której twardym jądrem jest definicja komputera zbudowana środkami logiki matematycznej. To był zalążek nauk informatycznych, które w decydującym stopniu określają naszą obecną nowoczesność. Nowa gospodarka czyli gospodarka intelektualna ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Atakując temat "nowoczesność", pominę nowoczesną sztukę, nowoczesną filozofię i tym podobne sprawy będące w centrum uwagi intelektualistów. Mamy dwa pojęcia nowoczesności, które można odróżnić przydawkami "obiektywna" i "subiektywna". Ta druga istnieje o tyle, o ile ludzie mają poczucie, że są nowocześni; bierze się ona często z zamysłów i manifestów twórców sztuki, filozofii, mody etc, którym jakiś impuls każe zrywać z tym co zastane i głosić nowe. Może to być impuls istotnie twórczy. Nie pomijam go z powodu niskiego o nim mniemania, ale dlatego, że naruszyłoby to zwartość tego eseju. Zajmę się wyłącznie nowoczesnością obiektywną, a tej rdzeniem jest nowa gospodarka. Co to jest nowa gospodarka można się dowiedzieć choćby z "Poradnika Finansowego Skarbca" (Skarbiec Net to internetowy fundusz inwestycyjny). Trzeba jednak tę definicję wpierw przetłumaczyć z anglomowy na polski (anglomowa tłumaczy nie na ten termin, który odpowiada angielskiemu znaczeniowo, lecz na termin podobny fonetycznie; np. "conservative" znaczy w wielu kontekstach "ostrożny", ale nie bacząc na kontekst ofiara anglomowy tłumaczy zawsze "konserwatywny"). Po angielsku "economy" to gospodarka, a po polsku "ekonomia" to nauka o gospodarce (ang. "economics"). To są, oczywiście, dwie różne rzeczy. A więc "new economy" to nowa gospodarka, a nie nowa ekonomia, jak to czytamy w "Poradniku Finansowym" i w innych tekstach równie wybrakowanych językowo. Po tej poprawce dostaniemy definicję daleką od wyczerpania sprawy lecz przydatną w punkcie wyjścia, zanurzoną w następującym kontekście. "Fundusz inwestuje w akcje największych firm światowych z sektora nowej gospodarki, to jest spółek internetowych, telekomunikacyjnych, medialnych." Do wyjaśnienia sensu tych trzech przymiotników pomocne są wymienione przykładowo nazwy firm z tego sektora: Cisco Systems, Nokia, Vodafone Airtouch, Sun Microsystems, Yahoo, Amazon.com. Dlaczego tak zdefiniowana gospodarka zasługuje na określenie "intelektualna"? Niech to wyjaśni następująca historia. Amerykański potentat elektroniki Lucent Technologies nabył izraelską firmę Chromatis za cztery i pół miliarda dolarów. Suma to imponująca, zwłaszcza gdy się zważy że firma nie sprzedała na razie niczego i nie zarobiła ani dolara. Stworzyła natomiast technologię, która zwiększa o połowę przepustowość światłowodów w telekomunikacji miejskiej. Właściciele firmy, dwaj inżynierowie-programiści zbogacili się każdy o 675 mln dolarów, a każdy z mających udziały w firmie pracowników o 30 mln dolarów. Za te pieniądze amerykański koncern kupił produkt znajdujący się w ludzkich głowach. Oczywiście, jego istnienie musi być poświadczone iluś wierszami napisanego na jakimś nośniku i poddanego testom oprogramowania, bo nabywca nie ma bezpośredniego do głów wglądu, ale istota produktu jest intelektualna. Wytwory umysłu mogły wejść w obieg gospodarczy dopiero od czasu, gdy powstały systemy prawne definiujące i chroniące własność intelektualną. Były one zwiastunem nowoczesności gospodarczej. Nastaje zaś ta nowoczesność wtedy, gdy znakomitą większość produktu narodowego tworzy się dzięki zasobom intelektu. Żeby docenić przełomowy charakter zrozumienia, że o sukcesie gospodarczym decyduje intelekt, nie trzeba sięgać aż po takie np. tło kontrastowe jak średniowieczne ustawy cechowe, hamujące indywidualną pomysłowość. Wystarczy przypomnieć, że do roku 1990 w polskich uczelniach obowiązywał kurs ekonomii marksistowskiej, a ta opierała się na aksjomacie, że jedynym źródłem bogactwa jest dla społeczeństwa praca fizyczna robotnika. W doktrynie Marksa wynalazca, organizator, bankowiec, specjalista od ubezpieczeń, człowiek mający pomysł nowej zbogacającej kraj produkcji, czy człowiek inwestujący kapitał za cenę kolosalnego nieraz ryzyka -- są to wszystko postacie, których rola ekonomiczna jest zerowa (a w przypadku inwestora ujemna, bo tworzy on miejsca wyzysku człowieka przez człowieka). Dziś może się taka doktryna wydawać absurdalna, ale w swoim czasie, wiek temu czy nawet pół, nie była ona w jakiejś drastycznej sprzeczności z potocznym myśleniem. Ludzie wprawdzie wiedzieli, że gdzieś kiedyś jakiś wynalazca pomnożył ogólne i swoje bogactwo, że aby szła produkcja musi jej doglądać jakiś kierownik, a ktoś musi uczyć dzieci, ale poczciwy ogół sądził, że taki wkład do gospodarki jest marginalny, a stoi ona głównie na pracy najemnej górników, hutników itd. Fakt, że w ich pracy równie jak ręce niezbędne są maszyny nie prowokował jakoś do refleksji, że istnieje wkład intelektu, bez którego nie byłoby maszyn; maszyny wrosły w krajobraz jako coś tak zastanego jak ziemia czy powietrze. Dopiero wizja robotów, które przejmą od człowieka prace fizyczne, a same będą produkten wyłącznie pracy umysłowej (fizyczny montaż mogą wykonać inne roboty) pobudza do bardziej radykalnych przewartościowań. Nawet gdy nie całą pracę fizyczną przekażemy robotom, choćby dlatego, że będziemy jej potrzebować dla zdrowia, czy dla łagodzenia bezrobocia, to sam fakt że teoretycznie możliwość taka istnieje stanowi rewolucję filozoficzną. Oto umysł okazuje się zdolnym, żeby sam jeden być ostatecznym sprawcą wszelkiego dobra ekonomicznego. To, co cytowana definicja z "Poradnika Finansowego" wymienia jako cechy nowej gospodarki jest zaledwie jej fragmentem. Najbardziej dziś widocznym, ale zanurzonym w rzeczywistości znacznie rozleglejszej. Istotą nowej gospodarki jest jej charakter gruntownie intelektualny, co w przypadku telekomunikacji czy Internetu w tym się przejawia, że przedmiotem obrotu ekonomicznego nie są towary materialne, dające się zmierzyć metrem czy położyć na wagę. Conajmniej od czasów wynalezienia pieniądza, poprzez powstanie banków, ubezpieczeń itd, duszą gospodarki były czynniki niematerialne, natury umysłowej, jak siła waluty oparta m.in. na fakcie zaufania, kalkulacja kredytu, czy oszacowanie, ile warto zapłacić za minimalizację ryzyka. Te czynniki były jednak dawniej wtopione w tło i nie stanowiły dostatecznie dużej masy krytycznej. Dopiero gdy pojawiły się wielkie przemysły dóbr niematerialnych i kiedy każdy potrafi sobie wyobrazić, że robotników mogą zastąpić roboty, nastąpił przełom i w samej gospodarce i w świadomości ekonomicznej. Jest ten przełom brzemienny w konsekwencje dla polityki, systemów prawa, stosunków społecznych, stosunków międzynarodowych, światopoglądu. Wyrywkowo i pobieżnie odnotujmy kilka punktów, zogniskowanych wokół zagadnień politycznych. Polityczne implikacje gospodarki intelektualnej ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Zmienia się do niepoznania krajobraz partii, który od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej był określany przez spektrum orientacji od lewicy do prawicy przez pozycje centrowe. Nowa gospodarka likwiduje zarówno lewicę jak i narodowo-konserwatywną prawicę. Zostaje na placu tylko prawica w sensie orientacji zdecydowanie liberalnej, która jest nieodłączna od nowej gospodarki. Porażka ideologii lewicowej da się laboratoryjnie obserwować w dwóch krajach, w których lewica wygrała wybory dzięki programom antylewicowym. Ważna jest okoliczność, że zaszło to w krajach będących lokomotywami techniki i gospodarki w Europie; gdzieindziej zwycięstwa wyborcze lewicy nie mają tak spektakularnie antylewicowego kontekstu. Jest on widoczny szczególnie w Niemczech i Anglii, bo ideologia nie może się oprzeć logice gospodarki tam, gdzie gospodarka aż tak się liczy, jak w tych dwóch krajach. Cóż więc czyni niemiecka SPD wraz z Zielonymi po umocnieniu się u władzy? Realizuje klasyczny postulat liberałów - obniżenie podatków, na które nie mogła się zdobyć przez lata rządów prawicowa CDU/CSU. Dawniej postulat obniżania podatków bogatym, przeciwny socjalistycznej doktrynie redystrybucji, był znakiem rozpoznawczym ideologii liberalnej. Dziś jego trafność jest wynikiem lekcji doświadczalnej przeprowadzonej przede wszystkim w USA na gruncie dominującej tam nowej gospodarki; podobną lekcję daje Irlandia. Wysokie podatki dla potentatów gospodarki intelektualnej są czymś w rodzaju kary za kolosalną inwencję i zatrudnianie najlepszych głów z kraju i zagranicy; obracają się więc przeciwko wzrostowi gospodarczemu. Z kolei program prawicy, mieniącej się rzecznikiem interesów narodowych, bierze cięgi za sprawą sukcesów globalizacji, która okazuje się korzystna nie tylko dla ponanarodowych koncernów ale także dla będących ich "ofiarami" (w języku narodowej prawicy) narodów. Ba, nie tylko korzystna ale wręcz konieczna dla bytu narodowego. Można, ostatecznie, nałożyć w Laputanii wysokie cła na buty i tym chronić rodzimych szewców przed zagraniczną konkurencją. Uwolnieni od niej szewcy nie będą się wysilać na dogadzanie klientom, więc Laputańczycy będą mieli otarte nogi, ale z tym można żyć. Czy jednak można nie dopuścić do Laputanii IBM-u czy Microsoftu, skoro Laputania, choć się chlubi własnymi szewcami, nie miała intelektów w rodzaju Holleritha czy Gatesa? Może jej rząd zrezygnować z nowej gospodarki, a więc przywrócić buchalterom liczydła, wojsko przezbroić w dzidy etc., ale wtedy powtórzy się lekcja, którą już raz pobrały reżimy tzw. realnego socjalizmu. Inny postulat narodowej prawicy, to chronienie własnego narodu przed napływem cudzoziemców. Znowu ciekawej ilustracji dostarczają Niemcy, tym razem od strony metamorfozy na owej prawicy. Opozycyjna CSU odniosła się pozytywnie do rządowego projektu sprowadzenia z zagranicy setek tysięcy fachowców dla potrzeb nowej gospodarki, tak wielkich, że już nie starcza rodzimych specjalistów. Postawa rządu Schr"odera jest tu zgodna z tradycją socjalizmu z jego ideą internacjonalistyczną, gorzej jednak przystaje do chadeckiej ideologii narodowo-konserwatywnej. Ale pragmatyczni katolicy bawarscy potrafią przymrużyć oczy na ideologię (wbrew wciąż papuzio powtarzanej tezie Maxa Webera o zacofaniu ekonomicznym społeczności katolickich). Oto zwycięstwo empirii nad ideologią polityczną, będące zarazem triumfem nowej, intelektualnej, gospodarki. Gdy tak pewne sprawy się klarują dzięki kumulacji i syntezie doświadczeń, ekonomicznych i politycznych, powstają jednocześnie dramatyczne wyzwania. Oto kilka przykładów. Nowa gospodarka łączy się z falą globalizacji. Sama globalizacja ekonomiczna jako proces nieskrępowanego przepływu towarów, techniki, kapitału i ludzi, a więc i nieograniczonej konkurencji w skali globalnej, nie jest zjawiskiem nowym. Nabrała jednak nowej skali i jakości odkąd Internet dał dostęp do informacji i do dóbr znajdujących się w dowolnie odległych miejscach globu. Gdy jestem, powiedzmy, producentem mebli, moimi konkurentami stają się wszyscy producenci mebli obecni w Internecie. Potencjalny nabywca łatwo znajdzie ich adresy, obejrzy zdalnie oferty, przeprowadzi e-mailem, negocjacje, a wreszcie, nie wstając od biurka, wyśle należność przekazem elektronicznym; tylko tę zakupioną szafę trzeba będzie dostarczyć fizycznie (ale i to się zmieni, gdy fizyka dostarczy techniki teleportacji). Są to widoki atrakcyjne dla klientów. Ale wielu producentów globalizacja zmiecie z rynku. Trzeba nie tylko znaleźć się w Internecie i dobrze płacić personelowi posługującemu się tym narzędziem; przede wszystkim, konkurentów, których są legiony ze wszystkich miejsc globu, trzeba przebić pomysłowością oferty i reklamy, umiejętnością internetowych negocjacji, itd. W społeczeństwie nowej gospodarki nie tylko sukces ekonomiczny i zawodowy lecz także zdolność do uczestnictwa w rynku konsumentów, zdominowanym przez dobra wymagające obycia z techniką informatyczną, powoduje nowy podział klasowy: na uczestników nowej gospodarki i tych pozbawionych uczestnictwa. Do uczestnictwa dysponuje wyższe wykształcenie, młodość, zamieszkanie w bliskości centrów wielkomiejskich, ale także treść bardziej lub mniej świadomie wyznawanej filozofii; na przykład, sarmacka filozofia "Polaka-katolika" pozostawia jej wyznawców na peryferiach nowej gospodarki, podczas gdy filozofia osnuta wokół pojęcia informacji, racjonalistyczna i liberalna, prowadzi prosto do jej centrum. Herkulesowe zadania stają przed prawnikami i prawodawcami. Lawinowo przybywa w nowej gospodarce wynalazków jak i pomysłów organizacyjnych i menedżerskich, których autorzy roszczą sobie prawa do profitów z własności intelektualnej. Oto ktoś wymyślił, że zamówienie na książkę w księgarni internetowej realizuje się przez jedno kliknięcie myszą, poczem pomysł ten opatentował. Ktoś drugi zastosował to samo rozwiązanie i dostaje od pierwszego pozew sądowy o przywłaszczenie. Jest to historia prawdziwa, w której stroną pozywającą jest firma Amazon a pozwaną Barnes and Noble. A co powiedzieć o węzłach gordyjskich w kwestiach etycznych i prawnych inżynierii bioinformatycznej? Jest to dziedzina szczególnie ofensywna, szykująca się do roli perły w koronie nowej gospodarki (stąd cieszy się np. u polityków niemieckich, zwłaszcza z CSU, kolosalnym zainteresowaniem, podczas gdy do sarmackich jakby wieść jeszcze nie dotarła). Ingerencja w podstawowe kody ludzkiej tożsamości, genetyczny oraz neuronowy, może przynieść oprócz błogosławionych skutki horendalne. Nie słychać, by wielu było ochotników do wychodzenia tym kwestiom naprzeciw, czy to wśród samych bioinformatyków czy wśród autorytetów prawniczych, filozoficznych, teologicznych. Żeby do przełamaniu impasu przyczynić się własnym przykładem, dotknę tych spraw w aspekcie definicji intelektu. Bioinformatyka a pomyłka Turinga z roku 1950 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Alan Turing, któremu zawdzięczamy rzecz tak wielką, jak podana w 1936 precyzyjna definicja komputera oraz dowód na niepokonalne ograniczenia jego możliwości, w roku 1950 rozciągnął te same ograniczenia na umysł i mózg ludzki. Podczas gdy twierdzenie z roku 1936 było ścisłym i niepodważalnym wynikiem z zakresu logiki matematycznej, twierdzenie z roku 1950 było hipotezą filozoficzną. Można to skomentować zgryźliwie, że Turing wiedział, co robi, gdyż pierwszy z tych artykułów znany jest tylko garstce specjalistów, a drugi, opublikowany w miesięczniku "Mind", najbardziej prestiżowym w Anglii piśmie filozoficznym, uczynił zeń gwiazdora sztucznej inteligencji. Nie ma jednak powodu przypisywać mu podejście koniunkturalne, bo wiele wskazuje na to, że Turing wierzył, iż mózg podlega dokładnie tym samym ograniczeniom, co maszyna cyfrowa. Poddać tę tezę sprawdzeniu empirycznemu - oto wielkie zadania dla biologii. A dokładniej, dla tego nie istniejącego jeszcze działu bioinformatyki, który trzeba będzie nazwać neuroinformatyką (działem już istniejącym jest jest ten, w którym informatyka spotyka się z genetyką). Zanim takie sprawdzenie będzie mogło nastąpić, dysponujemy argumentem osłabiającym filozoficzną hipotezę Turinga. Mianowicie, wyprowadził on z niej przewidywania, o których wiemy już z pewnością, że się nie sprawdziły. Mianowicie, zapowiadał w roku 1950, że z końcem XX stulecia inteligencja komputerów tak zrówna się z ludzką, że nie będziemy w stanie odróżnić umysłu ludzkiego od maszyny cyfrowej. Wiemy już, że tak się nie stało. No i co z tego? - powie obrońca Turinga. W tak bezprecedensowej sprawie pomyłka o 10 czy 20 lat nie dyskwalifikuje przepowiedni. W zasadzie można by sie z tym zgodzić, ale zważmy, że Turing odnosił te przewidywanie do komputerów pierwszej generacji, tych z lampami elektronowymi; gdyby przewidywał układy scalone i znał prawo Moore'a mówiące o podwajaniu się mocy procesorów co kilkanaście miesięcy, to dla zrównania ludzi i komputerów podałby datę znacznie wcześniejszą. Ta pomyłka Turinga nie odstrasza następnych prognostów. Bill Joy w eseju "Dlaczego przyszłość nas nie potrzebuje?" na łamach "Wired" (kwiecień 2000) podpisuje się pod prognozą, że około roku 2030 dzięki postępom elektroniki molekularnej sprawność komputerowego przetwarzania danych dorówna mózgowi ludzkiemu; potem ma nastąpić już samoczynny rozwój inteligencji robotów, które prześcigną ludzi i zechcą ich sobie podporządkować. Z tym poglądem polemizują Alvin i Heidi Tofflerowie (para futurologów tym się wyróżniająca, że ich prognozy się sprawdzają, jak widać po trzydziestu latach od ukazania się "Szoku przyszłości"). Polemika merytoryczna nie jest tu najlepszą strategią, bo odwraca uwagę od pewnego błędu metodologicznego. Uwierzmy ekspertom, że trafnie zostały oszacowane szanse elektroniki molekularnej prowadzącej do zawrotnych postępów w przetwarzania informacji. Powiedzmy, że porównano te przyszłe procesory z tym, ile bitów na sekundę może przetworzyć mózg i zauważono zrównanie się tych parametrów. Wyprowadzanie stąd wniosku o zrównaniu się mocy porównywanych systemów opiera się na założeniu, że mózg przetwarza dane nie tylko tak sprawnie jak maszyna cyfrowa, ale że czyni to w taki sam sposób, mianowicie na zasadzie maszyny Turinga zdefiniowanej w 1936. Tego drugiego jednak trzeba dopiero dowieść! Gdy z podobieństwa w jednym aspekcie wnioskuje się, że zachodzi ono w każdym innym, popełnia się błąd metodologiczny. I właśnie wykazanie, że mózg pracuje na tej samej zasadzie, co maszyna Turinga będzie wielkim zadaniem dla neuroinformatyki. Zostanie ono wykonane, gdy wszystkie procesy, które uważamy za twórcze, na przykład odkrywanie aksjomatów matematyki, okażą się być w gruncie rzeczy mechaniczyni procedurami w kodzie neuronowym. W to właśnie wierzył Alan Turing w 1950. Tę wiarę powinna neuroinformatyka bądź potwierdzić bądź obalić. Cokolwiek się okaże, będzie to jeden z historycznych sukcesów nauki. Dzięki nieemu gatunek ludzki uzyska nową samoświadomość, która w znaczącym stopniu określi jego dalsze losy. Jeśli, powiedzmy, okaże się, że mózg jest identyczny w swej istocie z maszyną cyfrową, to nie będzie powodu, żeby ingerencje w mózg człowieka oceniać inaczej niż jakieś przeróbki w maszynie. Tak wielka rewolucja w moralności prowadziłaby do równie wielkiej w prawie i polityce. Możemy więc już dzisiaj przygotowywać się na przyszłe rewelacje bioinformatyki: w sposób warunkowy, badając konsekwencje alternatywnych hipotez. Byłby to spory i pożyteczny kawałek roboty. Nowa gospodarka a astronomia ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Nie jest to zestawienie igraszką umysłową, choć zda się może komuś bardziej naturalne zestawienie z astrologią; wszak niektórzy wiele by dali za porządny horoskop gospodarczy. Jeśli nasza idea nowoczesności nie ma poprzestać na horyzoncie gazetowym, wyznaczonym przez doniesienia o nowej odmianie robotów czy o giełdowych przygodach spółek internetowych, to trzeba popatrzeć na sprawy również w perspektywie kosmicznej. Nie jest to tylko materia do wizji dalekosiężnych. Już obecne pokolenie polityków w Polsce powinno pod tym kątem popatrzeć na nasz akces do Unii Europejskiej. Eksploracja kosmosu ma kolosalne aspekty ekonomiczne, a szanse na udział w niej dla kraju takiego jak nasz są zerowe; chyba, że staniemy się częścią jestestwa politycznego zdolnego do partnerstwa z USA. Popuśćmy wodze fantazji (nie wypuszczając ich jednak z rąk). Co staje się wielkim problemem ekonomicznym, politycznym i moralnym naszych czasów? Oczywiście, bezrobocie! Ale gdy zaprojektujemy kolonię na Marsie (nie mówiąc o ambitniejszych projektach inżynierii kosmicznej), odrazu się ujawni brak siły roboczej. Starczy jej i dla spragnionych pracy mieszkańców trzeciego świata, o ile będą mieli odpowiednie kwalifikacje. Jakie? Oczywiście, informatyczne! Nie będziemy wysyłać ludzi do nawadniania kanałów na Marsie, od tego będą roboty. Ludzi będziemy potrzebować do obsługi gigantycznych mocy obliczeniowych, jakich wymagają projekty kosmiczne. Niech łaskawie weźmie to pod uwagę UNESCO w swych planach edukacyjnych; a może i misjonarze różnych wyznań pomogą najbiedniejszym dźwigać się z biedy przez edukację komputerową (zgodnie z tradycją, że oprócz pacierza uczyli też alfabetu). Trzeba jednak, żeby rozumiano, jak bardzo jest to konieczne. Widać w tej perspektywie, że Internet, telekomunikacja, globalizacja, integracje gospodarcze etc. to tylko początek nowoczesności, jakby jej pierwszy segment, budowany w naszych latach i iluś dziesiątkach lat następnych. Ale przed nami są wieki i tysiąclecia kolejnych nowoczesności, a naszą trzeba widzieć jako wstęp do tamtych, pierwszą w sekwencji super-nowych cywilizacji. Dlatego zapytany o datę, od której się zaczyna nasza nowoczesność, oprócz roku 1936, w którym powstała definicja komputera i brzemienna we wnioski analiza jego ograniczeń, wymieniam rok 1929 jako ten, w którym wszechświat odsłonił przed ludźmi swą największą tajemnicę: że się rozwija. Poświęćmy tej dacie coś jakby medytację, która by nas usposobiła do głębszego niż gazetowe rozumienia nowoczesności. W roku 1929 amerykański astronom Edwin Hubble odkrył fakt ucieczki galaktyk czyli rozszerzania się wszechświata. Jeśli niewielu ludzi dowiaduje się ze szkolnej nauki o tym odkryciu i jego nieogarnionych konsekwencjach, to źle to świadczy o szkole. Podobnie krytyczny pogląd o szkolnej edukacji wyraził Jerzy Baczyński w eseju "Co słychać we Wszechświecie?" ("Polityka", 24 grudnia 1994); warto odnotować, że uczynił to wybitny publicysta ekonomiczny. Odkrycie Hubble'a, gdy od niego datować nowoczesność, jest jakimś odpowiednikiem odkrycia Kolumba (1492), od którego datujemy epokę nowożytną. Analogia to jednak ułomna, bo Kolumb poszerzył nieco wiedzę o jednym fragmencie naszej planety, podczas gdy odkrycie Hubble'a inicjuje przełom w pojmowaniu całego wszechświata i miejsca w nim naszego gatunku. Jak wielki był to przełom, świadczy reakcja Einsteina, która weszła do pouczających opowieści z dziejów nauki. Żeby ją pojąć, trzeba zauważyć, iż jeśli wszechświat się rozszerza, to musiał mieć początek i podlega jakiejś ewolucji. Otóż wynikało to z pierwotnej wersji ogólnej teorii względności, ale tę konsekwencję uznał Einstein za tak niemożliwą, że zmodyfikował ową wersję, żeby nie dopuścić do uznania kosmicznej ewolucji; publikacja tej "poprawionej" wersji nastąpiła w 1916. Gdy Einstein zapoznał się z odkryciem Hubble'a, potwierdzającym wersję odrzuconą, uznał to za największy błąd swego życia i do końca gorzko tego żałował. Co zwiodło Einsteina na pokuszenie? Odwieczna wiara ludzkości! To wielkie słowo, ale tak jest. Cała ludzkość od prapoczątków odróżniała między niebem i ziemią. Odróżniała w ten sposób, że świat ziemski uważała za zmienny, niebieski zaś za niezmienny. Teraz nikt nie dopatrzy się przesady czy egzaltacji w stwierdzeniu, że upadek tak odwiecznej wiary i wejście na jej miejsce diametralnie innego obrazu wszechświata, o kolosalnych konsekwencjach filozoficznych i technologicznych, jest faktem godnym tego, by go uznać za początek nowej epoki. Nowa wizja wszechświata jest antykopernikańska w pewnym szczególnym tego "anty" znaczeniu. Oczywiście, nikt nie zamierza wracać do geocentrycznego systemu Ptolomeusza. Ale było u Ptolomeusza ziarno prawdy: że kosmiczne centrum to miejsce, w którym istnieje życie i rozum. Dziś nie chodzi o centrum w sensie topograficznym. Chodzi o to, że z nieskończonej mnogości możliwych wszechświatów, z których każdy (z matematycznego punktu widzenia) jest prawdopodobny, urzeczywistnił się ten będący najmniej prawdopodobnym. Jest to ten właśnie, w którym żyjemy. To tak, jak gdyby demiurg ewolucji postanowił uprzywilejować inteligencję wyrosłą na podłożu związków węgla. I tak pokierował biegiem wszechświata, żeby tego węgla zgromadziło się w pewnym miejscu pod dostatkiem; i żeby to miejsce pod każdym innym względem sprzyjało powstaniu życia i wyłaniającej się zeń inteligencji. Kosmologowie, czyli fizycy zajmujący się ewolucją kosmiczną, z niedowierzaniem kręcą głowami, gdy rejestrują nieprawdopodobną, nie mającą właściwie szans, zbieżność kosmicznych okoliczności, bez której nie zaistniałaby w kosmosie inteligencja. Jedną z nich omawia słynny Stephen Hawking w "Krótkiej historii czasu". Wywodzi tam, że byśmy nie zaistnieli, gdyby przestrzeń miała cztery wymiary, ale także i wtedy, gdyby miała dwa; teoretycznie, może ich mieć dowolnie wiele, jest więc powód do zdziwienia, że ma ich właśnie tyle, ile trzeba dla zaistnienia istot rozumnych. Tego rodzaju warunki dla powstania inteligentnego życia poznawano w wyniku konstruowania i testowania różnych scenariuszy kosmicznej ewolucji. Taki scenariusz jest zrazu konstrukcją matematyczną, opartą na ogólnej teorii względności i mechanice kwantowej, tworzoną w momencie, gdy aktualna wiedza doświadczalna ją dopuszcza, ale nie potwierdza definitywnie ani nie obala. Daje on jednak wskazówki, jakie obserwacje, dotąd nie poczynione, spowodowałyby jego potwierdzenie lub obalenie. Wokół takich scenariuszy narasta masa pomiarów dostarczanych przez satelity, sondy kosmiczne, radioteleskopy itd., wszystko to przetrawiane w przepastnych wnętrzach superkomputerów. W pewnym momencie masa danych przekracza pewien próg krytyczny i wtedy staje się o jakimś scenariuszu wiadome, że jest on nie do utrzymania. Z tego gigantycznego tygla badań, gdzie wyrafinowanie matematyczne ściga się z precyzją instrumentów i pomiarów, stopniowo wyłonił się i utrwalił scenariusz, który z jednej strony konstatuje prawie-niemożliwość (szacując a priori) powstania w kosmosie inteligencji, a z drugiej strony stwierdza zaistnienie takich praw przyrody i takich warunków wyjściowych w momencie powstania świata, które ten stan nieprawdopodobny uczyniły rzeczywistym. Niezależnie jaką się przyjmie filozoficzną interpretację takiego obrotu spraw kosmicznych, historia Wszechświata okazuje się być historią jego postępującej intelektualizacji. W tej perspektywie, nasza obecna era intelektu jawi się zakorzeniona w kosmicznej glebie. Pozwala to patrzeć z dozą nadziei na przyszłe tory ziemskiej historii.