Będzie tu mowa o socjalizmie, podczas gdy inne teksty z tego cyklu mają
w tytułach słowo "komunizm", mianowicie:
Komunizm wobec Idei Europy - Pułapka Symulacji
Mechanizm Doktrynalnego Rozpadu Komunizmu.
Zbogacenie słownictwa bierze się stąd, że komunizm zaistniał jako doktryna, i o niej jest mowa we wspomnianych tekstach, natomiast - wedle tejże doktryny - jeszcze nie zaistniał jako rzeczywistość ekonomiczna. Tą był socjalizm. Komunizm miał realnie zaistnieć dopiero po wyłonieniu się z socjalizmu jako najwyższa i szczytowa faza rozwoju. Ta faza miała już trwać wiecznie, co przywodzi na myśl sektę milenarystów z pierwszych wieków Chrześcijaństwa; jej nazwa od łac. mille (tysiąc) wyrażała wiarę w tysiącletnią (co symbolicznie znaczyło - wieczną) mającą nadejść mesjańską epokę powszechnej szczęśliwości na ziemi.
Tym więc, co zaistniało realnie był ekonomiczny system socjalizmu. Od mającego nastąpić po nim komunizmu różnił się on - wedle owego mitu - stopniem realizacji sprawiedliwości społecznej. Jej etap socjalistyczny wyraża się hasłem "każdemu według zasług", zaś etap komunistyczny hasłem "każdemu według potrzeb"; zakładano bowiem, że więcej trzeba produkować dóbr, by zaspakajać potrzeby, niż żeby honorować zasługi. Nie będziemy tu wchodzić w drobiazgowe pytania w rodzaju, jak uzgodnić z powyższym ideę równości, gdy i zasługi i potrzeby sa nierówne. Ani, jak ma się ta statyczna w swej doskonałości epoka do praw dialektyki, domagających się ciągłej zmiany, i to wciąż zmiany postępowej, na lepsze. Niech się o to martwią wybitni intelektualiści Wschodu i Zachodu, którzy wyznawali (a może nadal wyznają) nauki marksizmu-leninizmu.
I tak, dzięki rozważaniom terminologicznym, mamy już pierwszy trop prowadzący do przyczyn niemocy socjalizmu. Zważmy, że skuteczność działania bierze się z trafnych przewidywań. Ich dokładność i pewność maleje w miarę oddalania się w przyszłość od chwili teraźniejszej, nie powinna jednak niknąć w pomroce jakiegoś czasu mitologicznego. Nie trzeba sądzić, że kierowali się milenaryzmem urzędnicy w Centralnym Urzędzie Planowania; był on raczej na użytek propagandowy. Ale w rozumowaniach ma wpływ na wnioski nie tylko obecność określonych przesłanek, lecz także nieobecność. Obowiązkowa wizja świetlanej przyszłości, coraz bliższej dzięki realizacji kolejnych planów pięcioletnich, blokowała pojawienie się w prognozach jakichkowiek zagrożeń dla gospodarki, które by wynikały z podjętych przez władze decyzji. Jeśli pojawiały się trudności, to nieodmiennie w komunikatach dla ludności opatrywano je przydawką "przejściowe", w co wierzyli nie tylko dziennikarze, lecz także ich polityczni zleceniodawcy. Ci ostatni utracili wiarę, gdy przejściowość trudności stała się dostatecznie permanentna. Wtedy przyszła pora na pierestrojkę i okrągłe stoły.
Mistyfikacja prognoz ekonomicznych to jedna z przyczyn blokady informacyjnej, która jest u samych podstaw rozpadu socjalizmu. Wśród innych przyczyn tej blokady najważniejszą stanowi centralne planowanie, największa chluba myśli leninowskiej. Przez dziesiątki lat jego rzecznicy patrzyli z wyższością na tępych ekonomistów burżuazyjnych, którzy nie pojmowali tej oczywistej prawdy, wręcz tautologii, że jak człowiek nie planuje, to robi się generalny chaos.
Myśl istotnie, jakby oczywista, ale - z drugiej strony - gdyby marksista udał się do lasu i zobaczył tam wielki kopiec mrowiska, powinien by zapytać entomologów, co jest w tym kopcu odpowiednikiem Centralnego Urzędu Planowania. Dowiedziałby się wtedy, że go po prostu nie ma. Mógłby z tego wysnuć wniosek, że mrowisko jest złudzeniem optycznym, bo nic takiego nie może powstać bez planowania. Albo pocieszyłby się myślą, że co jest dobre dla głupich mrówek, ewentualnie nawet dla kapitalistów, nie może być dobre dla "rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego" (ten zwrot funkcjonował dla odróżnienia się od społeczeństw gospodarczo niedorozwiniętych, jak np. USA).
Jak sobie radzić z takimi paradoksami? Sięgnijmy po określenie starego Francisa Bacona (1561-1626), który typowe w ludzkim myśleniu złudzenia określał łacińskim terminem "idola" (w l.poj. "idolum"). To zręczne słowo, bo oznacza zarazem przedmioty czci i bałwany (w tym sensie się odnosi do pogańskich bożków). Zaliczenie więc jakiegoś poglądu do "idola" zobowiązuje do odpowiedzi na dwa jednocześnie pytania: Dlaczego dany pogląd jest mylny i niewydarzony (aluzja zawarta w słowie "bałwan")? Dlaczego jest tak powszechnie czczony jako wyraz (rzekomej) mądrości? Obowiązek odpowiedzi na tego rodzaju pytania zaciąga ten, kto zaliczy do fałszywych idoli postulat centralnego planowania. Spróbujmy się zeń wywiązać.
IDOL CENTRALNEGO PLANOWANIA. Jest on klasycznym przykładem na to, jak wielka nieprawda może przybrać pozory prawdy, dla niektórych oczywistej. Jak do tego dochodzi? Wszak ci, co wierzą w moc centralnego planowania nie muszą być głupsi od tych, co je odrzucają jako niedorzeczność. Ci więc, którzy w nią wierzą muszą mieć po temu jakieś racje. Są to z reguły racje natury moralnej. Ludzie szalenie pragną być moralni. To ich nobilituje w oczach własnych i świata. A socjalizm przedstawia się jako szczyt moralności, ponieważ jego moralność ingeruje we wszystkie człony podstawowej relacji ekonomicznej: producenta, sprzedawcy i nabywcy. W świecie, do którego jeszcze nie dotarła moralność socjalizmu producent i sprzedawca uprawiają swą działalność dla własnego zysku, a nabywca kupuje produkty dla zaspokojenia swych własnych subiektywnych potrzeb, nie przejmując się pytaniem, czy są one obiektywnie słuszne.
Zysk producenta został skompromitowany moralnie w "Kapitale" Karola Marksa. Marks uczenie i mozolnie wywodzi na przykładzie produkcji jakiejś bawełnianej tkaniny, ile producent wyda na bawełnę, ile weźmie za nią na rynku i ile z tego przychodu wyda na wynagrodzenie dla robotnika. Otóż okazuje się, że kapitalista nie podzieli całego przychodu między robotników, lecz znaczną część zabierze dla siebie. I to, co zabiera, nazywa się uczenie wartością dodatkową - kluczowy termin w ekonomii politycznej socjalizmu. Jest oczywiste dla uczonego autora "Kapitału", że całość przychodu należy się robotnikom, ponieważ oni go wypracowali fizycznie własnymi rękami, podczas gdy kapitalista ręki nie przyłożył. Zabrzmi to poetycko w Modlitwie Juliana Tuwima z "Kwiatów Polskich":
Bankierstwo rozpędź i spraw Panie By pieniądz w pieniądz nie porastał. Daj pracującym we władanie Plon pracy ich we wsi i miastach.
W tym systemie etosu pracy nie ma rubryki, by wpisać ryzyko zainwestowania pieniądza w taką a nie inną produkcję oraz trud zdobycia niezbędnego kapitału; nie ma też rubryki, by wpisać w nią umiejętności niezbędne do podjęcia trafnej decyzji, zorganizowania produkcji, zdobycia rynku. Po prostu nie ma i już. A skoro nie ma, to wkład przesiębiorcy jest zerowy, z czego wynika, że całość zysku powinna być podzielona między fizycznych wytwórców produktu.
Ten chwalebny moralnie cel realizuje się przez upaństwowienie produkcji, a także dystrybucji. To znaczy, że właścicielem fabryk, ziemi oraz punktów dystrybucji dóbr (w które przekształca się dawne sklepy) jest państwo socjalistyczne w imieniu ludu pracującego miast i wsi. Skoro właścicielem, to i zarządcą, a skoro państwo jest jedno, to zarządza ono całym majątkiem państwowym. I tak mamy centralne zarządzanie.
Jego narzędziem jest centralne planowanie. Ma ono oprócz powyższego jeszcze jedno uzasadnienie, czerpane z marksistowskiej koncepcji ludzkich potrzeb. Pozornie się wydaje - mogą przyznać marksiści - że zaspokojenie potrzeb jest lepsze, gdy nie wszystkie są ujete planem centralnym, dostosowującym do tego ujęcia plan produkcji; np. kupiec na przedmieściu spostrzega, że w jego okolicy nastała moda na sadzenie fiołków w ogródkach i szybko sprowadza fiołki, o czym nie prędko by sie dowiedział (a pewnie i nigdy) odpowiedni ministerialny departament dystrybucji kwiatów ogródkowych; a gdyby się nawet dowiedział ileż by trwało podejmowanie decyzji poprzez narady, kolejne podpisy etc. To może przyznać bystry marksista, bacznie obserwujący otaczającą go rzeczywistość. Ale z tego wcale nie będzie dlań wynikać, żeby zaspokojenie owej potrzeby zostawić prywatnemu kupcowi. Tego czynić nie należy. Po pierwsze, z tego powodu, że kupiec sprowadzi fiołki nie z poczucia społecznego lecz dla własnego zysku, a taką motywację należy bezwględnie tępić z powodów moralnych.
Po drugie, kto powiedział, że potrzeba sadzenia fiołków jest obiektywnie słuszna? Ludzie mają różne fanaberie. Na przykład mogą poczuć potrzebę koszulek z podobizną papieża, podczas gdy słuszna jest potrzeba obcowania z podobizną Lenina. Nie wolno więc dopuścić, by jakiś prywaciarz bogacił się na naiwności ludzkiej. Racjonalne kształtowanie potrzeb ludności jest rzeczą partii jako emanacji zbiorowej mądrości ludu (będącej czymś innym niż wypadkowa poglądów i dążeń indywiduów, czasem niedojrzałych, czasem dających się zwieść wrogiej propagandzie). Stąd np. w PRL kawa była o wiele droższa od herbaty, wbrew kosztom importu, ponieważ uważano herbatę za napój bardziej proletariacki niż kawa (podwyżkę ceny tej ostatniej Gomułka podobno uzasadniał sentencją "robotnik nie musi żłopać kawy"). Oczywiście, produkty sprzedawane poniżej kosztów importu czy produkcji musiały być dotowane, co wymagało bilansowania w skali całego państwa. Mamy więc znowu centralne planowanie. Także z powodów moralnych.
Koryfeusze naukowego socjalizmu szli dalej w swej apoteozie centralnego planowania, przypisując mu walory nie tylko moralne, lecz także efektywnościowe. Do tego wątku wrócimy innym razem, rozwijając nasze rozważania na zasadzie serialu w odcinkach.