calculemus
Cafe Aleph: Światopogląd
Informatyczny, 2012
Polemiki i Rozmówki
Wariacje na temat Monadologii Leibniza
Informatyczno-dynamiczna natura umysłu
© Witold Marciszewski |
Niniejszy tekst jest szkicem
wymagającym dopracowania redakcyjnego, toteż nie jest gotowy do kopiowania
ani odsyłania do niego przez linki. Ze względu na jego długość wprowadziłem
ułatwienie polegające na wydzieleniu -- za pomocą zielonego tła -- części
(§§ 5 i 6) najsilniej związanej tematycznie z tytułem całości. Można od niej
zaczynać lekturę, korzystając w miarę potrzeby z miejsc wcześniejszych,
wskazywanych przez odsyłacze.
§1. Czy "Monadologię"
Leibniza da się zrozumieć, żyjąc w XXI wieku?
Porównajmy to pytanie z innym, które z metodologicznego punktu widzenia
stanowi problem analogiczny, a ma już utorowaną drogę do odpowiedzi. Niech
takim punktem odniesienia będzie następujące pytanie z dziejów kultury.
Czy życie seksualne ludów Polinezji da się zrozumieć, gdy pozna
się (np. z relacji misjonarzy) pewne fakty obyczajowe z tej dziedziny, ale
bez znajomości całokształtu kultury tamtego ludu, łącznie z jego religią,
właściwościami języka, typem gospodarki etc.? Najwybitniejszy badacz kultury
polinezyjskiej Bronisław Malinowski był zdania, że dopiero wiedza o
całokształcie tej kultury pozwala zrozumieć jej elementy. To przekonanie
nabyte w toku badań na wyspach Polinezji uogólnił potem w postulacie
metodologicznym, który nazwał funkcjonalizmem, a który stosuje się do
wszelkich badań nad kulturą, także tą wysoką z rejonów filozoficznyh.
Chodzi w nim o to, że czynniki formujące życie
społeczności nie są czymś takim, jak zmienne niezależne; te stanowię jedynie
pewien podzbiór w całości owych czynników. A gdy mamy do czynienia ze
zmienną zależną, jej wartości nie da się poznać, póki nie znamy
warunkujących ją (nieraz wielu) zmiennych zależnych oraz rodzaju danej
zależności funkcyjnej. Ale zaraz trzeba dodać, że porównanie do funkcji
jest uproszczeniem. Rzeczywistość bowiem jest bardziej złożona: zachodzące w
niej zależności nie są jednokierunkowe. Sa to sprzężenia zwrotne, jedne
dodatnie inne ujemne, co znaczy, że owe czynniki modyfikują się wzajemnie,
rodząc wielce złożoną dynamikę.
Dystans kulturowy między europejskim badaczem egzotycznego
plemienia, a przedmiotem jego badań daje - przez analogię - wyobrażenie o
dystansie między umysłowością badacza jakiejś odległej epoki a umysłowością
owej epoki. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo nie doceniamy
rosnącego tempa, jakie przybrała ewolucja myśli w ostatnich paru wiekach.
Tego wzrostu nie da się wyliczyć dokładnie, ale nie jest przesadą
oszacowanie, że jest to w okolicach wzrostu wykładniczego (wiemy skądinąd,
że informacja ma model wzrostu podobny jak rozrodczość w kolonii królików).
Widać więc, jaki dystans myślowy musi zachodzić między Leibnizem a
współczesnym jego czytelnikiem.
Wiek XVII jest szczególny przez to, że przyniósł
osiągnięcia w fizyce, które pozostały aktualne do dziś, w szczególności
mechanikę Newtona. Może to sprawiać wrażenie, jakbyśmy żyli w tej samej
epoce. Ale w innych dziedzinach, choćby w astronomii i kosmologii, zaszedł
niewypowiedziany postęp. Innym powodem złudzenia bliskości jest w przypadku
Leibniza jego genialność w sferze idei informatycznych. Jest ona
zdumiewająca w paru punktach, zwłaszcza tam, gdzie zdążył posunąć swe
badania dość daleko, mianowicie w kwestii binarnej notacji arytmetycznej, o
czym można się dowiedzieć z obszernego, napisanego ciekawie i wnikliwie,
omówienia przez Kazimierza Trzęsickiego w studium pt.
"Leibnizjańskie inspiracje informatyki", odcinki 2.1-2.4. Pewne idee
"Monadologii" są bliskie współczesnej informatyce, stąd kredyt zaufania, na
który w tym względzie myśl Leibniza zdaje się zasługiwać. Trudno też
przypuścić, by umysł tak potężny produkował niedorzeczności, zwłaszcza że
nad "Monadologią" pracował Leibniz latami i w tymże czasie w dyskusjach i
korespondencji konfrontował swe idee z innymi wybitnymi uczonymi tamtego
czasu.
Po ogrodzeniu jakby terenu przez różne zastrzeżenia,
możemy w zakresie tak obwarowanym przejść do tytułowego pytania obecnego
odcinka. Odpowiedzi są dwie, nie konkurujące ze sobą lecz wzajem się
dopełniające.
Jedna z nich w sposób istotny wspiera się na wzmiankowanej
analogii z antropologią kulturową. Malinowski przez wiele lat dzielił życie
z Polinezyjczykami, rozmawiał z nimi w ich języku, usilnie pozyskiwał ich
zaufanie, by wniknąć w tamtejszy sposób myślenia i odczuwania. Nie mniej
wielkie wyzwania stają przed badaczem Leibniza. Musi znać łacinę, francuski
i niemiecki, mieć orientację w ówczesnych technikach sterowania automatami
(pozytywki, figury z jasełek, dzwony kościelne etc.), poznać też sedno waśni
teologicznych tamtego wieku, tak gorących że prowadziły do czynów, które
dziś kwalifikujemy jako ludobójstwo, jak choćby Noc św. Bartłomieja:
zabijano wtedy masowo pod pretekstem, że ofiary błędnie pojmują łaskę bożą
(temat łaski to jeden z kluczowych u Leibniza, np. w dziełku o zasadach
natury i łaski, które bywa wydawane w jednych okładkach z "Monadologią").
Trzeba również mieć w polu widzenia ówczesny stan biologii, w którym nie
zdążyła jeszcze zaświtać idea ewolucji, i parę innych rzeczy. A w
szczególności, trzeba mieć na uwadze ówczesny spór arystotelizmu z
mechanicyzmem i pomysł jego rozwiązania w "Monadologii" (entelechia jak u
Arystotelesa, ale definiowana przez pojęcie maszyny).
Słowem, chodzi o to, by umysł badacza upodobnił się do
umysłowości badanej epoki, jak umysł badacza jakiejś odległej kultury sam
staje się jej bliski (oczywiście, "w godzinach pracy", po pracy wracając do
siebie). Zrozumieć jakąś myśl czy teorię, to nie to samo co ją akceptować,
przyjąć za swoją. Znaczy to rozpoznać związki logiczne między elementami
teorii i wiedzieć, skąd się te elementy wzięły: z jakiego stanu wiedzy i z
jakich pytań, na które autor poszukiwał odpowiedzi. Takie zrozumienie,
uwalniające od zdziwień w rodzaju "jak wielki umysł mógł popełnić taką
niedorzeczność?" jest możliwe, ale nie jest łatwe do osiągnięcia. Wymaga
inwestycji, o jakich była wyżej mowa, co obejmuje też znaczne zasoby czasu;
nie może to więc być więc opcja dla ogółu, raczej dla grona specjalistów.
Czy jeśli nie jest się w tym gronie, to szkoda czasu i sił na interesowanie
się Leibnizem i jego monadami? Żadną miarą, bo jest jeszcze druga ze
wspomnianych dróg. O niej - w następnym odcinku.
§2. Wybór tematów do
wariacji. Na czym polega drugie podejście, niech wyjaśni
analogia muzyczna. W utworze występują tematy, które tak współgrają, jak
gdyby sobie wzajem przeznaczone. Nie są one jednak nierozdzielne. Można
wziąć z nich jeden i uczynić go tematem innego utworu, a drugi temat
stworzyć na nowo i tak zgrać z tym wcześniejszym, by znów tworzyły
przekonującą harmonię. Tak Mozart brał tematy od Bacha, czy Liszt od
Paganiniego. Gdy kompozytor łączy przejęty temat z nowym i oba po nowemu
przetwarza, nazywamy te przetworzenia wariacjami na taki to a taki
temat.
Ta metafora muzyczna ilustruje pewien ogólniejszy schemat
postępowania, stosowalny w różnych dziedzinach. Polega on na tym, że jakiś
element wyodrębniony ze zwartej całości może być włączony do innego układu i
tam z nowymi elementami utworzyć znów zwartą całość. Oto przykład z bardzo
odmiennej dziedziny. Ten istotny element demokracji, jakim jest podejmowanie
decyzji w sprawach publicznych przez głosowanie, może wchodzić w spójne
układy z innymi, dalece odmiennymi, wątkami: demokracja ateńska, dwupartyjny
system brytyjski, francuska wersja parlamentaryzmu. Te różne ustroje to
jakby wariacje na temat zasady demokratycznego głosowania.
Jak zastosować tę metaforę do badań nad Leibnizem? Oto
mamy przed sobą teorię Leibniza określaną jako Monadologia, napisaną po
francusku pt. "Monadologie". Jest ona trudna do zrozumienia nawet dla
specjalistów, toteż aby trudności uprzedzić, zacząłem od porównania z
sytuacją antropologa próbującego zrozumieć kulturę całkowicie dlań obcą.
Wspomniałem o klasycznym podejściu do problemu, takim jak Bronisława
Malinowskiego, gdy podejmuje się próbę jakby utożsamienia się z badaną
umysłowością. Jest to także droga badań stosowana w historii idei, gdy idee
są tak odległe od umysłowości badacza, że potrzebna jest jakaś jego
metamorfoza dla uzyskania niezbędnej dozy empatii.
Ta droga jest dostępna dla profesjonalnych badaczy
Leibniza. Amatorom natomiast może się powieść praktykowanie wariacji.
Będziemy wybierać z "Monadologii" pewne tematy dające się połączyć w nowe
logiczne całości z wątkami współczesnymi. Takie postępowanie nie przyniesie
pełnego rozszyfrowania myśli Leibniza, ale klasyków czyta się także dla
innych celów. Także po to, żeby doszło do spotkania pewnego tematu
klasycznego ze współczesnym, i żeby współbrzmienie tych tematów pomogło nam
lepiej rozumieć świat.
W tym celu, z listy przedstawionej przez dra Pawła
Stacewicza we wpisie blogowym
"Monady jako programy", wybieram następujące punkty jako tematy do
wariacji.
A. [punkt 3 na liście
Stacewicza]. Właściwości monad przypominają w pewnym sensie właściwości
nieskończenie małych, niepodzielnych przedziałów w zbiorze liczb
rzeczywistych. Są one (monady): niematerialne, niepodzielne, nieskończenie
liczne, różniące się od siebie dowolnie mało (tworzą zatem nieskończony
szereg ciągły), nie oddziałujące na siebie nawzajem.
B. [5]. Monady tworzą większe całości, w obrębie których
wyróżnia się zawsze tzw. monada centralna (np. dusza w człowieku).
C. [8]. Każda monada stanowi (C1) byt dynamiczny,
obdarzony wewnętrzną siłą/energią, (C2) rozwijający się niezależnie od
innych monad, dążący do pewnego celu.
Inne punkty opuszczam nie dlatego, iżby mniejszą odgrywały
rolę w myśli Leibniza, czy mniejszą miały doniosłość filozoficzną, ale
dlatego że trudniejsze jest tworzenie na tamte tematy wariacji łączących je
z wątkami zrozumiałymi dla nas współcześnie.
§3. Wariacje na tematy
B i C. W Monadologii termin "monada" jest równoznaczny ze
zwrotem "ciało organiczne istoty żyjącej" (corps organique d'un
vivant, odcinek 66 w "Monadologii). Zastąpimy ten zwrot jednym słowem:
"organizm".
Organizmy spełniają łącznie postulat B (podział stuktury
na jej składniki) oraz C (zarówno całość jak i jej jej elementu dążą do
właściwych im celów). Poprzez kolejne stopnie podziału całego organizmu
dochodzimy do szczebla komórek, a na każdym szczeblu każdy ze składników
realizuje cele sharmonizowane z celem monady nadrzędnej, przydzielone jej
przez zarządzający organizmem program. Przy takiej relacji komórek do
organizmu mamy spełniony postulat B, żeby monady się składały na większe
całości. Tym bowiem, co konstytuuje taką całość jest jej cel, który jest
osiągany dzięki realizowaniu cząstkowych zadań (składających się na cel
ogólny) przez poszczególne komórki.
Trafność obu branych łącznie
postulatów potwierdza się, gdy rozważyć takie zjawisko, jak nowotwór. Jego
patologiczność polega na tym, że komórki nowotworowe realizują cel, a więc
program, przeciwstawny temu, który mają spełniać komórki organizmu, i na tym
polega ich destrukcyjność. Na gruncie więc Monadologii trzeba przyjąć. że
nowotwór, będąc częścią fizyczną organizmu, nie jest jego częścią
biologiczną.
Taka interpretacja, czyniąc użytek ze współczesnej wiedzy
biologicznej, świadczy o tym, że wygłaszając zdania B i C wiemy o czym
mówimy, a dzieje się tak dzięki przyporządkowaniu abstrakcyjnego pojęcia
monady do uchwytnych doświadczalnie zjawisk. W metodologii nauk nazywa się to
operacjonalizacją pojęcia; wolno zatem stwierdzić, że rozważany
fragment Monadologii przechodzi pomyślnie pewien test operacjonalizacji.
Pozostaje jednak do rozświetlenia pewien fragment, który
nie przystaje tak dobrze do znanej nam rzeczywistości przyrodniczej,
mianowicie druga część punktu C, która postuluje rozwijanie się monady
niezależnie od innych monad. Wiedząc o kolosalnej sieci współzależności
między komórkami wewnątrz organizmu, trudno uznać to za prawdę. Tego rodzaju
kłopotom wychodzi naprzeciw "metoda wariacji na temat". W punkcie C
występują dwa tematy, dynamiczność monady i jej niezależność (odróżnione w
zapisie jako C1 i C2). W naszej nowej kompozycji zatrzymamy C1, zaś postulat
C2 poddamy takiej modyfikacji, oznaczywszy ją jako C2*, żeby mógł on mieć
przekonującą operacjonalizację, a zarazem, żeby oba tematy współbrzmiały
logicznie nie gorzej niż w oryginalnym systemie Monadologii.
W tym celu weźmy za model życie mrowiska, zastępując
mrówkami komórki z poprzedniego przykładu. Oczywiście, każda mrówka zależy
fizycznie od innych, ale nie zależy, by tak rzec, intelektualnie. To znaczy
każda z nich realizuje program działania zakodowany w jej mini-mózgu,
czyniąc to niezależnie od innych. To jakiś anonimowy programista (biologowie
nazywają go Ewolucją) stworzył program dla całego mrowiska zapewniający mu
trwanie i rozwój, a w każdej mrówczej monadzie zakodował będący jego częścią
subprogram. Żadna mrówka nie radzi się innych, ani się od nich nie uczy,
jak dla dobra całości postępować, jest w realizacji swego subprogramu
autonomiczna. Wydaje się więc, że w tej wariacji tematy C1+C2* współbrzmią
nie gorzej niz w oryginale C1+C2 (bez gwiazdki).
§4. Wariacje na tematy
A i C. Punkt A naprowadza na myśl dobrze skorelowaną w treścią
C, mianowicie, że monada jest wyposażona w pewien program lub też, w wersji
radykalniejszej, sama jest rodzajem programu. Pojmowanie go przez analogię
do programu komputerowego jest zagwarantowane w "Monadologii" przez bardzo
ważne twierdzenie 64, w którym monady są określone jako "boskie automaty".
Znane Leibnizowi automaty, niezwykle zresztą popularne i cenione w kulturze
tamtego wieku, były zawsze w pewien sposób zaprogramowane, jak np.
pozytywki, gdzie program melodii był zapisany mechanicznie jako konfiguracja
(na obracającym się bębnie) wypustek różnej wielkości i w różnych od siebie
odstępach. Leibniz sam projektował bardziej zaawansowane metody
programowania, np. cyfrowego w systemie binarnym. Niewątpliwie zatem, mówiąc
o automatach miał na uwadze ich programowalność. Przydawka zaś "boskie"
wyraża przekonanie, że dla monad programistą jest Bóg; można tu też dokonać
wariacji, zastępując "Bóg" przez "Ewolucja".
Pojmowanie monady jako programu i pojmowanie jej jako
liczby (czy przedziału liczbowego), jak o tym jest mowa w punkcie A, to nie
to samo, ale do pomyślenia jest taki wariant, w którym dałoby się zgrać te
pojęcia, mając na uwadze, że program można zakodować jako liczbę. W
dociekaniach Gödla i Turinga nad algorytmami są to liczby naturalne, ale w
kolejnym kroku można by zapewne rozważać uogólnienie, dopuszczając
kodowanie za pomocą liczb innych niż naturalne. Przyjmijmy więc, że pojęcie
monady jako algorytmu i pojęcie jej jako liczby dadzą się ze sobą zgrać.
Powstaje jednak inna kwestia: jak uzgodnić pojmowanie
monady jako algorytmu z jej pojmowaniem jako organizmu (por. cytowany wyżej
odcinek 66 "Monadologii"). Algorytm, tak jak liczba, jest to byt pozaczasowy
i pozaprzestrzenny, organizm zaś - czasowy i przestrzenny. Tylko istnienie w
czasie czyni możliwą tę dynamikę dążeń, o której mowa w C1. Nie atakując
tego problemu na całym froncie, co by wymagało osobnego studium, postępujmy
nadal drogą tworzenia wariacji na wybrany temat, kojarząc go z nowym
motywem. Tym nowym będzie jedna ze współczesnych koncepcji umysłu.
Przyjmijmy, że umysł, choć w swym funkcjonowaniu zależny
od mózgu, nie jest z mózgiem tożsamy i ma swoistą autonomię. Jest to pogląd,
któremu wszechstronnej argumentacji dostarczyli Karl Popper (jeden z
najważniejszych logików XX w.) i John Eccles (noblista w neurofizjologii) w
książce "The Self and Its Brain. An Argument for Interactionism". Umysł i
mózg pozostają w stosunku interakcji czyli wzajemnych oddziaływań; to
stanowisko autorzy określili mianem interakcjonizmu.
Pytanie, czy umysł jest czymś samoistnym, różnym od mózgu,
rozważał intensywnie także Kurt Gödel. Odpowiedź twierdzącą wiązał z
odkrytym przezeń w roku 1931 faktem, który zrewolucjonizował myślenie o
matematyce oraz przygotował drogę do koncepcji maszyny Turinga, czyli
komputera cyfrowego, a przez to stał się najważniejszym do dziś punktem
wyjścia dla filozofii informatyki. Jest to fakt, że bez twórczej intuicji
umysłu, czyli w sposób czysto algorytmiczny (mechaniczny), nie da się
tworzyć algorytmów dla maszyn; u Gödla wniosek ten dotyczył arytmetyki liczb
naturalnych, ale wnet (1936) został uogólniony przez Turinga na całość
matematyki. Ma to istotne konsekwencje dla dzisiejszego problemu sztucznej
inteligencji. Niebawem (w §6) spojrzymy na to z punktu widzenia Monadologii
Leibniza, którą Gödel się inspirował i był jej zdecydowanym rzecznikiem,
wymaga to jednak pewnego przygotowania poprzez refleksję nad naturą monad.
§5. Monady jako
maszyny organiczne o nieskończenie złożonej strukturze. Gdy
czyta "Monadologię" współczesny filozof informatyki, to za jej jądro uzna
twierdzenie opatrzone numerem 64 w połączeniu z tym, co oddaje sformułowanie
C (wyżej, §2). To pierwsze brzmi, jak następuje.
64. Każde ciało organiczne żywej
istoty jest czymś w rodzaju maszyny, ale maszyny boskiej, czyli automatu
należącego do żywej przyrody, który nieskończenie przewyższa wszystkie
automaty sztuczne. Maszyna bowiem będąca dziełem ludzkiej techniki nie w
każdej ze swych części jest maszyną. Tak np. ząb w jakimś mosiężnym trybie
jest częścią maszyny ukształtowaną pod kątem funkcjonowania danego trybu,
ale jakiś ułamany jego kawałek już taką częścią nie jest, gdyż [będąc
bezkształtnym kawałkiem mosiądzu], nie pełni w tej maszynie określonej
funkcji. Natomiast maszyny należące do przyrody czyli żywe ciała pozostają
maszynami po swe najmniejsze części aż w nieskończoność. Na tym właśnie
polega różnica między przyrodą i techniką, to znaczy, między sztuką boską
i ludzką.
Niezrozumiałe może zdać się zdanie, że każda część żywego
organizmu jest żywa, aż po nieskończoność. Zgoda, ze taki podział na części
może iść dość daleko, do szczebla podziału tkanek na komórki, czy nawet
pewne części komórek. Ale obecne w białku elementy, np. atomy węgla już nie są
czymś żywym. Druga trudność, to kwestia podzielności w nieskończoność,
podczas gdy podręcznikowa teza fizyki jest taka, że złożoność materii kończy
się na kwarkach. Miejmy jednak na uwadze, że podręcznik reprezentuje
niekiedy tylko jeden z nurtów danej nauki, jakiś standardowy, podczas gdy
istnieją też niestandardowe; prekursorska względem jednego z tych drugich
zdaje się być Monadologia Leibniza.
Osobno trzeba tu rozważyć (1) strukturalną podzielność
materii w nieskończoność, osobno zaś (2) monadologiczny charakter elementów
tej nieskończonej struktury. Co do punktu 1, powołam się na pewną wypowiedź
wielkiego matematyka, uczestnika amerykańskich badań nad konstrukcją bomby
jądrowej, Stanisława Ulama.
Według mnie pierwszym pytaniem
fizyki -- choć, oczywiście, nie można tego uznać za precyzyjnie sformułowany
problem -- jest to, czy istnieje prawdziwa nieskończoność struktur o coraz
mniejszych i mniejszych rozmiarach. [...] Istnieje też możliwość, że w
rzeczywistości mamy do czynienia z dziwaczną strukturą o nieskończenie wielu
poziomach, a każdy z nich ma inną naturę. Jest to nie tylko zagadka
filozoficzna, ale i fascynująca, coraz bardziej fizyczna wizja. Ostatnie
eksperymenty wykazują narastające skomplikowanie struktur. [...] Być może
osiągnęliśmy punkt, gdzie lepiej byłoby rozważyć następstwo struktur ad
infinitum. -- Stanisław Ulam, "Przygody Matematyka", Prószyński i S-ka,
Warszawa 1966, przekład Agnieszki Górnickiej, s.324n. Oryginał: "Adventures
of a Mathematician", University of California 1991.
To, co w książce Ulama było luźnym pomysłem, stało się
rozbudowaną teorią należącą do problematyki kwantów w wersji wypracowanej
przez głośnego fizyka Davida Bohma. Z teorii tak wyrafinowanej nie da się
rzetelnie zdać sprawy w kilku akapitach streszczenia czy kilku cytatach.
Można jedynie odnotować, jako motywację do dalszych badań, pewne impresje
dotyczące np. podobieństwo między Bohma pojęciem aktywnej informacji,
jako siły poruszającej elementy mikroświata, a poglądem Leibniza na monady
jako należące do kategorii informacji. Oto relacja
z tego poglądu Bohma.
In his view, subatomic particles
such as electrons are not simple, structureless particles, but highly
complex, dynamic entities. He rejects the view that their motion is
fundamentally uncertain or ambiguous; they follow a precise path, but one
which is determined not only by conventional physical forces but also by a
more subtle force which he calls the quantum potential. The quantum
potential guides the motion of particles by providing "active information"
about the whole environment. Bohm gives the analogy of a ship being guided
by radar signals: the radar carries information from all around and guides
the ship by giving form to the movement produced by the much greater but
unformed power of its engines.
Powiążmy to z dość popularnym w filozofii informatyki
poglądem, że istotą życia organicznego jest przetwarzanie informacji, a
wtedy cząstki materii dotąd nie podejrzewane o naturę organiczną, w świetle
powyższego poglądu Bohma zaczną przypominać organizmy z racji pozyskiwanej
przez nie "active information". A gdy przeczytamy u Bohma, że podział
materii na coraz bardziej i bardziej mikroskopijne cząstki rozciąga się w
nieskończoność, poczujemy się gdzieś w okolicach Monadologii. Teoria Bohma
nie jest bynajmniej ostatnim słowem fizyki, ale też nie jest w niej jakimś
Kopciuszkiem; to jedna z kilku ważnych konkurujących dziś ze sobą
interpretacji mechaniki kwantowej. Nie będąc w stanie potwierdzić
prawdziwości monadologii, nadaje się ona jednak do tego, żeby rozproszyć
obawy o jej niedorzeczność z punktu widzenia współczesnej nauki.
Podobne zbieżności odnajdziemy w poglądach fizyków na wszechświata
przenikniętych myśleniem informatycznym. Temat to tak rozległy, że pozostaje
tylko zasygnalizować jego żywotność i odesłać do bogatej literatury. Do
najbardziej w tym nurcie aktywnych i oryginalnych należy Ed
Fredkin radykalny rzecznik tego sposobu myślenia, który można nazwać światopoglądem informatycznym;
w pomysłach Fredkina, odwołujących się do idei (Ulama i von Neumanna)
automatów komórkowych, znajdujemy inspirujące analogie z leibnizjańską wizją
wszechświata jako gigantycznej sieci automatów o kolosalnej złożoności (z tą
jednak różnicą, że w świecie Fredkina nie ma podzielności w nieskończoność).
W podobnym duchu rozwijają światopogląd informatyczny
inni głośni fizyko-informatycy (powstała już taka odmiana uczonych): np.
Konrad Zuze, Jürgen Schmidhuber, Stephen Wolfram, David Deutsch, Frank
Tippler, John Wheeler, Freeman Dyson; nie podaję odsyłaczy, bo do każdego z
tych nazwisk doprowadzi Google, a ich całą plejadę można znaleźć min. pod
hasłem digital
physics. Dwóch autorów umieszczonych na końcu powyższego wyliczenia
omawiam w szkicu "It from
bit?". Ten zwrot ukuł Wheeler dla oddania myśli, że praźródłem
rzeczywistości (it) jest informacja (bit); mogłaby to być z
powodzeniem także maksyma Leibniza.
Ten bardzo pobieżny zestaw danych o współczesnej nauce pod
kątem Monadologii powinien uczynić tekst twierdzenia 64 zrozumialszym i
zmniejszyć niepokój, że są w nim jakieś niedorzeczności. Po takim
przygotowaniu przechodzimy do tematu zapowiedzianego w tytule obecnego
odcinka, a zarazem do drugiej, nie wymienionej w tamtym twierdzeniu,
właściwości monad, którą się one różnią od maszyn tworzonych ręką ludzką,
mianowicie do dynamiki dążeń; pozwoli to na jeszcze jedną wariację
monadologiczną, mianowicie modernizację monadologii pod kątem współczesnej
problematyki sztucznej inteligencji.
§6.
Informatyczno-dynamiczna natura monady a zagadnienie sztucznej inteligencji.
Nieskończona złożoność strukturalna monady łączy się u Leibniza
z poglądem, że jest ona bytem doskonale prostym. Trzeba to rozumieć w
ten sposób, że owa nieskończoność elementów jest zorganizowana przez jedną
zasadę, która jest niejako świadectwem tożsamości, że dana monada jest tym a
nie innym niepowtarzalnym bytem.
Za model takiej syntezy złożoności z prostotą niech
posłuży sformalizowany dowód matematyczny lub algorytm. Dowód może mieć
tysiące kroków (linijek), ale tworzą one zwartą jedność z dwóch powodów:
zmierzają wszystkie łącznie do jednego celu - uzyskania dowodzonej
konkluzji, a przy tym można je łącznie zakodować za pomocą jednej liczby,
która przysługuje temu i tylko temu dowodowi. W odniesieniu do dowodu
pokazał to Gödel, a w odniesieniu do algorytmu - Turing. Jedna jedyna
liczba, to ideał prostoty.
Wespół z tą dialektyką organicznej złożoności i
matematycznej prostoty, cechuje naturę manady istotny rys, wprawdzie nie
wymieniany w punkcie 64, lecz obecny w innych miejscach "Monadologii".
Ich treść podsumowuje wyżej (§2) zdanie C: Każda monada stanowi byt
dynamiczny, obdarzony wewnętrzną siłą/energią, dążący do pewnego celu.
Owa dynamika to rys nie mniej niż organiczność znamienny
dla odróżnienia monad od maszyn będących wytworami ludzkiej techniki. Do
tych drugich należą komputery, bodaj najwyższy wykwit techniki. Powstaje
więc pytanie, jak wypada ich porównanie pod względem akcentowanej w zdaniu
dynamiki. Jako reprezentację zbioru monad weźmy przypadek najbardziej
dynamiczny, mianowicie umysł ludzki tak pojęty, jak go pojmują Popper z
Ecclesem oraz Gödel (zob. ostatnie akapity w §4).
Najtrafniej ujął dynamikę umysłu Kurt Gödel, wychodząc od
swej fundamentalnej tezy z roku 1931: żadna zaksjomatyzowana i
zalgorytmizowana (w ówczesnym języku Gödla - "formalna") teoria arytmetyki
liczb naturalnych nie może zawierać wszystkich prawd arytmetyki (to ją
różni od teorii bardziej elementarnych, jak niektóre algebry, gdzie
aksjomatyka generuje wszystkie prawdy). To znaczy, nie ma algorytmów, a więc
nie ma programów dla komputera, zdolnych dowieść z aksjomatów każdą prawdę
arytmetyczną. Istnieją prawdy dla nich niedostępne. Nie są one jednak
niedostępne dla twórczej intuicji matematyków. Matematyk ma dar intuicyjnego
poznawania pewnych prawd niedowodliwych algorytmicznie oraz dowodzenia wedle
rygorów matematycznej ścisłości. Dokonuje tego przez dołączenie ujętych
intuicją nowych aksjomatów, bądź przez dołączenie nowych, też uzyskanych
intuicyjnie, reguł wnioskowania.
Po każdym z takich kolejnych przybliżeń do prawdy, gdy już
nowa aksjomatyka czy nowy system reguł zostaną sformułowane i zapisane,
powstaje możliwość ich formalizacji czyli algorytmizacji, tak że komputer
będzie mógł ich dowieść, lub sprawdzić poprawność dowodu wykonanego przez
człowieka, w sposób czysto mechaniczny. W tym nowym systemie da się dowieść
więcej niż w poprzednim prawd arytmetycznych, ale nadal pozostaje
nieskończenie wiele niedowodliwych (algorytmicznie). Taka sytuacja to dla
umysłu nowe pole do poszukiwania prawd matematycznych, a sukces poszukiwań
powiększy po raz kolejny nasz zasób algorytmów.
Powyższy wywód można
sparafrazować zastępując wszędzie "dowodzenie" przez "obliczanie". Każde
bowiem obliczanie jest rodzajem dowodu, a każdy dowód jest rachunkiem
(prowadzonym w pewnej stylistyce logicznej). Pierwszy z tych terminów
dominuje w dialekcie Gödla, a drugi w dialekcie Turinga. Analogiczna
wymienność cechuje terminy "rozstrzygalność" (drogą dowodu) i
"obliczalność".
Tak na tle odkryć Gödla rysuje się kolosalna dynamika
monady, jaką jest ludzki umysł, przejawiana w sferze matematyki. Poznajemy
ją po jej nieprzebranych i zdumiewających osiągnięciach; Gödel jest tym,
który wnikliwie zdał sprawę z niewidocznych wcześniej sprężyn tej dynamiki.
Jest to, oczywiście tylko jedno z licznych pól ludzkiej dynamiki poznawczej.
Już samo takich pól wyliczenie, jak wynalazczość techniczna, organizacja
społeczna, kodeksy praw, wizje filozoficzne, dzieła artystyczne itd. to
temat na osobną rozprawę. Koncentruję się na matematyce, ponieważ na tym
przede wszystkim polu ma szansę rozstrzygnięcia wielce dziś żywy i aktualny
spór o zasięg możliwości sztucznej inteligencji. Sztucznej to znaczy
algorytmicznej, zgodnie z rozumieniem Leibniza jako wizjonera maszyn
rozwiązujących algorytmicznie dowolne problemy (co wyraził w słynnym
"calculemus").
Pora na pytanie o dynamiką tych maszyn liczących
(dowodzących), które nie są dziełem, mówiąc po leibnizjańsku, Boga
(ewentualnie Przyrody czy Ewolucji), ale dziełem sztuki ludzkiej. Ich ścisła
definicja pokrywa się z definicją maszyny Turinga, której techniczną
realizacją jest komputer cyfrowy. Dla krótkości będę taki obiekt nazywał
robotem. Robot w niejednym przypadku dorównuje człowiekowi lub go
przewyższa, gdy idzie o zdolność rozwiązywania problemów na drodze
algorytmicznej, jak to czynią roboty grające w szachy z ludźmi. Ten wymiar
konkurencji nazwijmy informatycznym, ponieważ chodzi tu o
rozwiązywanie problemów drogą algorytmicznego przetwarzania informacji.
Szanse robotów i ludzi zdają się być w tym wymiarze porównywalne, stąd te
żywe nadzieje niektórych filozofów informatyki na rychłe wyprodukowanie
robotów co najmniej równych ludziom w mocy obliczeniowej czyli zdolności
algorytmicznego rozwiązywania problemów.
Jest jednak drugi wymiar. Ten dotyczący wymienionej w
zdaniu dynamiki. Jaki jest w tym względzie potencjał robota? Rzetelna
odpowiedź brzmi: zerowy. I to jest druga, po dyskutowanej poprzednio,
granica oddzielająca świat umysłów i świat robotów, czyli maszyn naturalnych
i maszyn wytworzonych ludzką sztuką. Dlaczego zerowy? Żeby to sobie
uprzytomnić, opuśćmy na chwilę wysokie rejony umysłów ludzkich i zejdźmy na
poziom organizmów z bardzo niskiego szczebla ewolucji, powiedzmy,
pierwotniaków. Imponująca jest dynamika błyszczki (euglena viridis), która
żywo wymachując swą wicią zmierza ku miejscu, gdzie jej światłoczuła plamka
wykrywa światło słoneczne. Czemu to czyni? Bo ma cel, wolę życia, a do życia
musi pobierać energię. Jedynym dla niej dostepny źródłem energii jest
słońce, stąd tak do niego zmierza. A co czyni robot wymagający do swego
funkcjonowania energii elektrycznej? Nic. Czeka, aż go podłączymy do prądu.
Nie ma w nim woli życia: przetrwania, rozwoju, rozmnażania. Nie ma też
środków do jej realizacji, gdyby taka wola cudem się w nim obudziła. Bowiem
jedynym środkiem wymyślonym przez naturę do pozyskiwania energii z własnej
inicjatywy jest metabolizm, przemiana jednej formy energii w drugą, a tego
jest robot absolutnie pozbawiony.
Wraz z tą oczywistą obserwacją dochodzimy do pytania
najbardziej zasadniczego. Czy ta dynamika związana fizycznie z metabolizmem,
ma znaczący wpływ na inteligencję czyli moc poznawczą, czyli zdolność
rozwiązywania problemów? Do odpowiedzi prowadzą dwie przesłanki. Jedną jest
ta, że na moc poznawcza składają się jako warunki niezbędne: rutyna czyli
automatyzmy oraz pomysłowość czyli wynalazczość.
Rola automatyzmów w rozwiązywaniu problemów jest
kolosalna. Kierowca, który prowadząc pojazd musi rozwiązywać jeden problem
po drugim (przyspieszyć? zwolnić? ile skręcić w lewo? itd.), spowodowałby
szybko wypadek, gdyby nie rozwiązywał tych problemów w sposób w pełni
zautomatyzowany, nawet poza świadomością (jak maszyna), lecz się za każdym
razem namyślał i czekał na dobry pomysł. Automatyzm działa znakomicie w
sytuacjach typowych czy powtarzalnych. Natomiast w nowych i nietypowych
trzeba szukać nowych rozwiązań, i tu niezbędna jest twórczość dla
znajdowania nie istniejących dotąd rozwiązań.
Druga przesłanka odpowiada na pytanie: co jest głównym
czynnikiem wyzwalania pomysłowości? Krótko a trafnie podpowiada to
przysłowie: potrzeba matką wynalazków. Żeby być pomysłowym, czyli
twórczym, trzeba mieć potrzeby. Organizmy egzystują pod nieustanną i
gniotącą presją potrzeb energetycznych. Wszak z potrzeby zdobywania energii
przez pożywienie człowiek wymyślił łuk do polowania, hodowlę, uprawę roli; a
dla zachowania energii cieplnej rozpala ogniska, szyje ubrania i buduje domy,
wytwarza też struktury społeczne dla intensyfikacji zbiorowych wysiłków w
pozyskiwaniu energii. Słowem, tworzy cywilizację. Roboty zaś nie mając
potrzeb, nie są twórcze, ani kroku więc nie poczynią ku cywilizacji.
Jak widać, potrzeby energetyczne właściwe ludziom, obce
zaś robotom, to rozległe źródło tej części mocy poznawczej, którą stanowi
zdolność twórcza. Nie mniej rozległa jest sfera innych jeszcze potrzeb
ludzkich. Nie wchodząc w tę wielce złożoną dziedzinę, wymienię tylko taką
potrzebę, jak ciekawość. Robot na moim biurku, który dzięki wpisanym weń
algorytmom jest mi niezwykle pomocny w tworzeniu tego tekstu, nie przejawia
ani odrobiny ciekawości, o czym to ja piszę, nie ma też potrzeby korygowania
mnie czy polemiki, gdyby coś widziało mu się inaczej. Nic dziwnego, że nie
rozwiną się w nim żadne zdolności w tym kierunku i o tyle jego sztuczna
inteligencja będzie ograniczona w porównaniu z moją, dynamiczną, którą
obdarzyła mnie przyroda.
Do podsumowania wywodów niech posłużą pojęcia kluczowe
użyte w tytule całości szkicu i w tytule obecnego odcinka. W rozwiązywaniu
problemów po równi konieczna jest zdolność przetwarzania informacji, jak
dynamika dążeń do zaspokojenia potrzeb. Pierwsza właściwa jest zarówno
robotom, jak i organizmom, określanym przez Leibniza mianem monad, to drugie
zaś, dynamika dążeń, cechuje tylko monady. Umysły ludzkie stanowią rodzaj
monad, którym te obie dyspozycje poznawcze, to jest, zdolność przetwarzania
informacji i dynamika dążeń, przysługują w najwyższym stopniu. Ich
połączenie, czyli struktura informatyczno-dynamiczna stanowiąca istotę
monady, przesądza o wyższości inteligencji monad umysłowych nad inteligencją
robotów, której brakuje czynnika dynamicznego.
W taki to sposób Monadologia Leibniza wpisuje się we
współczesne myślenie filozoficzne w tej jego wersji, którą oddaje określenie
"światopogląd informatyczny". Monadologia przyczynia się doń przez
wprowadzenie rysu dynamiki w definicji monady, co wyznacza granicę pomiędzy
twórczym umysłem i mechanicznie funkcjonującym robotem.
|
do góry
|