Do spisu treści nr 3'97


Kurier Polityczny
28 Marca 1997

Caeterum censeo
siła państwa zależy od siły nauki

Przysłowiowe caeterum censeo (a zresztą, uważam, że ...) wygłaszamy dla podkreślenia, że doniosłość głoszonego przez nas poglądu zasługuje na uporczywe powtarzanie. Zwrot ten pochodzi od Katona Starszego (234-139 przed Chr.), który był tak zażartym wrogiem Kartaginy, że każde przemówienie w senacie, niezależnie od tematu, kończył sentencją: ,,a zresztą uważam, że Kartagina musi być zburzona'' - caeterum censeo Carthaginem delendam esse. Z równą uporczywością będzie w Kurierze powtarzane, że siła państwa zależy od siły nauki. Poprzedni szkic cyklu podejmuje problem polityki naukowej, czyli na ile państwo powinno wpływać na kierunki badań.  





Kwiaty zamiast tytułu, kwiaty pełne Wielkanocnych i Wiosennych Życzeń dla Czytelników.

Dzięki kompozycji kwiatowo wielkanocnej, ten mini-esej nie będzie tak pesymistyczny, jak się zapowiadał, zanim Redakcji przyszło na myśl połączyć w marcu ,,caeterum censeo'' z wątkiem świątecznym.

Pesymistyczny miał być dlatego, że w marcu pojawiły się wiadomości o deficycie w handlu zagranicznym - drastycznej przewadze importu nad eksportem. Wprawdzie Premier odpowiadając na krytykę PSL, które (nie dociec dlaczego) obciążyło winą za to SLD, uspokajał telewidzów, że jest to w 80% import inwestycyjny. A więc obiecujący wzrost gospodarczy w przyszłości.

Załóżmy, że Premier nie zaokrąglił tej cyfry wzwyż. Ale przypomnijmy, że za Gierka był też import inwestycyjny. Historyczna kraksa, którą się skończyła dekada Gierka miała dwie przyczyny. Jedną był, oczywiście, socjalizm. Tę, z grubsza biorąc mamy jakby za sobą, chociaż nie trzeba przesadzać z zadowoleniem; jeszcze nie koniec historii, wbrew temu, co głosi Fukuyama.  

Jest jednak drugi powód, działający i bez socjalizmu (choć go wzmaga i jest przezeń wzmagany): ogólnonarodowe nieuctwo. Oczywiście, już słychać głosy, że to wielka i krzywdząca przesada, jeśli nie wręcz kalumnia. Co na to odpowiedzieć?

Oczywiście, był Kopernik, który pewnie byłby noblistą w naszych czasach. Ale jego badania finansował Kościół w formie beneficjum, z którego starczało na chleb i lunetę. Była Maria Curie Skłodowska, ale Nobla dostała za badania robione we francuskim otoczeniu naukowym i za francuską walutę. Była wybitna polska szkoła matematyczna. Ale to dzieło garstki zapaleńców w czasach, gdy matematyka wymagała tylko głowy i ołówka, bez kłopotania się o komputery i bez związków z nauką eksperymentalną.

Związek badań z eksportem jest wiadomy dla każdego jako tako światłego obywatela, o ile nie jest posłem lub ministrem (gdy nim zostanie, wiedza ta ulega amnezji). Najbogatsze kraje wiodą między sobą tytaniczne zmagania o rynki zbytu. Oczywiście, rynki w krajach najbogatszych, bo tylko te mają czym płacić; ale też mają najwyższe wymagania.

Jest kilka strategii w tej walce, jak marketing, dyplomacja, polityka monetarna. Ale to tylko środki pomocnicze wobec badań naukowych. Tylko badania prowadzą do powstawania produktów o najwyższej konkurencyjności. Jak ma się do tego polityka naukowa i oświatowa polskiego sejmu i rządu, każdy widzi.

To tylko tytułem przypomnienia tego, co i tak wie światły obywatel. Pora na pesymistyczną prognozę oraz jej złagodzenie w nastroju świątecznym. Twierdzę, że to, co mamy w kraju teraz mimo wszelkich trudności i bied jest stanem pomyślności w porównaniu do tego, co nas czeka za kilka lat. Ta koniunktura wzięła się oczywiście z mądrych i odważnych reform Mazowieckiego, Balcerowicza, Lewandowskiego. Bez nich byśmy byli teraz na samym dnie dołu. Był to warunek absolutnie konieczny, ale jakże daleki od wystarczalności. Drugim powinno być natychmiastowe zmasowane uderzenie na rozwój badań naukowych i oświaty, nawet kosztem wojska, emerytów etc., a nawet kosztem diet poselskich. Tego nie było ani śladu, była zaledwie nikła, słabnąca kontynuacja nakładów z czasu PRL.

Jeśli katastrofalne tego skutki odłożyły się w czasie o kilka lat, to z powodu kilku czynników, które już wygasają. Są nimi, na przykład: prywatyzacja (nawet tak kulawa, jak obecnie), z której dochody kiedyś się skończą; inwestycje zagraniczne, ale te będą słabnąć, gdy nie nadążymy z postępem nauki i oświaty (a nie zechcemy pracować za pensje trzecioświatowe); handel przygraniczny, już słabnący wobec wyrównywania się cen.

Niski eksport, a więc i nikły rynek wewnętrzny, bo w biednym państwie obywatele nie mają za co kupować, pociąga masowe bezrobocie. Trafnie prognozuje się w świątecznym Wprost (30 marca 1997, art. ,,Ofiary parasola'', s.25), że ,,los stoczniowców z Gdańska mogą wkrótce podzielić setki tysięcy górników, hutników, rolników, pracowników przemysłu zbrojeniowego i zatrudnionych w sektorze paliwowym''. Nie byłoby to wcale katastrofą, gdyby na prawach baśni jakiś czarownik zamienił tych ludzi w informatyków, księgowych, menadżerów, lingwistów, genetyków, fizyków, matematyków itd. Nie brakłoby dla nich intratnego zajęcia we współczesnym świecie. Ale taki efekt z bajki nie ma szans. W realnym życiu trzeba lat kilkunastu, by opanować któryś z tych zawodów. Gdyby zaczęto wielki zwrot edukacyjny w 1989, już byśmy byli w połowie drogi. A tak, jesteśmy jeszcze przed początkiem.

Pora jednak na promyk wiosennego optymizmu. Gdzieś w połowie lat 80-tych miałem w Holandii rozmowę z dyrektorem wielkiej międzynarodowej firmy wydawniczej. Dzieliłem się z nim swoją pewnością o bliskim upadku socjalizmu, co było wówczas poglądem mocno oryginalnym, także na zachodzie. Usłyszałem wtedy pytanie: co Polska będzie eksportować, kiedy już skończy się w niej socjalizm? Gdybym był szczery, powiedziałbym mu ,,nie wiem, wygląda na to, że nie wiele''. Pomny jednak Gombrowiczowego niechaj widzą obcy, jako Polak staje, odpowiedziałem szybko: ,,matematykę''. Zaskoczony rozmówca nie replikował, a ja sam po zastanowieniu potwierdziłem sobie, że ta odpowiedź nie była od rzeczy.

Oto, na przykład, znaczący wkład do opanowania energii jądrowej miał polski matematyk ze Lwowa Stanisław Ulam, pracujący podczas wojny w sławetnym Los Alamos, bliski współpracownik i przyjaciel Johna von Neumanna. Był to eksport polskiej myśli matematycznej bynajmniej nie planowany i stąd nie przynoszący krajowi profitów. Ale pokazujący perspektywy i szanse. Jeszcze nie całkiem wymarła w Polsce generacja zrodzona przez Ulamów, Banachów, Sierpińskich, Tarskich. Oczywiście, mówienie o samych matematykach, to retoryczna figura pars pro toto. Są jeszcze inne dyscypliny, które przynosiłyby Polsce dewizy i sławę, gdyby inwestować w nie więcej niż w piłkę nożną.

Może takie refleksje przyjdą do głowy politykom z lewa-prawa i prawa-lewa przy świątecznym jajku. Tego im i sobie serdecznie życzymy. A niezależnie od tego, będziemy robić swoje.

W.Marc.


Do początku strony

Do spisu treści nr 3'97
URL - http://www.pip.com.pl/kp-uw/